FAQ Zaloguj
Szukaj Profil
Użytkownicy Grupy
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Rejestracja
3.Horror
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Forum Rise of the Empire RPG Strona Główna » Opowiadania » 3.Horror
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Durge
Najemnik



Dołączył: 09 Gru 2005
Posty: 92
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5


 Post Wysłany: Śro 15:17, 04 Sty 2006    Temat postu: 3.Horror

PROLOG

- Takze jak juz mowilem, pozniej nie stana sie naszymi wrogami, w rzeczy samej, nie beda nam mogli zaszkodzic, sir - rzekl mlody oficer, ktory przy ostatnim wyrazie wypial sie dumnie i zrobil posepna mine - Cala akcja nie bedzie trwala dlugo, poza tym nie bedziemy potrzebowali duzych sil. Te jednak, ktore juz zostana przydzielone, musza byc doskonale wycwiczone - na zebranych wokol stolu dowodcow jego przemowienie nie zrobilo specjalnie wielkiego wrazenia. Moze wynikalo to z tego, ze mieli na swoim koncie wiele podobnych misji, a moze po prostu dlatego, ze bali sie utraty swego stolka dzieki brawurowemu planowi opracowanemu przez mlodego czlowieka? W kazdym razie siedzacy na szarym koncu, sadzac po emblematach najwyzszy ranga, wstal i odrzekl:
- Wszystko wiec jasne... - obiegl wzrokiem cala sale - O profesjonalistow niech sie pan nie martwi, mamy ich pod dostatkiem. To jedno. Druga sprawa, niech sie pan pakuje - bedzie pan towarzyszyl klonom w tej misji.
- Alez komandorze... - sam dziwil sie swojej odwadze, ze przerwal mu przemowienie - jestem strategiem, taktykiem... nie nadaje sie do walki
- Sprzeciwow nie przyjmuje. Panska obecnosc na miejscu jest konieczna w przypadku naglej komplikacji misji. Poza tym to nie prosba, to rozkaz - powiedzial, spogladajac groznie na oficera
- Tak jest, nie zawiode - przytupnal butem, odwrocil sie i opuscil pomieszczenie

I ROZDZIAL

Kilka godzin pozniej byl juz na pokladzie ladownika na planete RS-30. Towarzyszyly mu cztery klony, najprawdopodobniej komandosi, sadzac po ich charakterystycznych emblematach zdobiacych pancerze. Rowniez mial na sobie jeden z nich, jednak szybko uznal, ze jest zbyt niewygodny jak na jego wysublimowane gusta. Jedna reka mocno sciskal blaster, wyjal oczywiscie wczesniej amunicje, aby nie uszkodzil nie tylko siebie, ale i innych. Nie byl wytrawnym strzelcem, co w tych dramatycznych czasach mozna bylo uznac za ogromny minus. Co innego jego towarzysze. Z usmiechem na ustach dyskutowali o waznych sprawach Republiki i ostatnich wydarzeniach, dzieki ktorym znalezli sie na pokladzie tego statku. Oficer nie nawiazywal rozmowy, bo nie widzial takiej potrzeby. I tak jako dowodca musial odznaczac sie od reszty. Wiazalo sie to rowniez z doswiadczeniem w boju, a tego mu niestety brakowalo.
Ladownik wysadzil piecioosobowa druzyne w dzungli, jakies trzydziesci kilometrow od rzeczonego miejsca misji, lecac oczywiscie dluga czesc czasu ponizej linii, dzieki ktorej mogli pozostac niewykryci przez radar. Od tej pory byli zdani tylko na siebie i swoje umiejetnosci. Po kilku godzinach mozolnej drogi posrod niezliczonych pnaczy i bujnej roslinnosci, ostatecznie doszli na miejsce. Baza wygladala majestatycznie. Ogromne zabudowania unosily sie na kilkadziesiat metrow w gore, stanowily przy tym solidna podstawe dla znajdujacego sie na szczycie ladowiska i radaru. Na kazdym koncu bazy stacjonowaly wielkie dziala przeciwlotnicze, zdolne odeprzec kazdy potencjalny atak wroga. Zdumiewajacy byl jednak brak jakichkolwiek droidow stacjonujacych na miejscu.
"Wylaczymy najpierw radar. W razie jakiejkolwiek porazki nie pozostanie nam nic innego, jak po prostu brutalna walka. Starcie to nie przyniesie nic dobrego, ale niestety jesli moj plan nie powiedzie sie, nie widze po prostu innej mozliwosci."
Komandosi w bialych pancerzach poprzecinanych zielono-burawymi barwami maskujacymi skradali sie powoli w strone zabudowan. Raz po raz stawali, kiedy jeden z nich cos zauwazal, by po chwili dac reszcie znac, ze bylo to nic innego, jak tylko zwykle przewidzenie. Przeskakujac z miejsca na miejsca szybko doszli do jednego z wielu szybow wentylacyjnych, zas dzieki niemu udalo sie dotrzec do wnetrza bazy.
Cisza...klonom juz udalo sie zabezpieczyc teren, kiedy oficer wygrzebywal sie z szybu. Jego rola zostala tu wlasciwie ograniczona do roli widza, jednak w decydujacych momentach to do niego nalezaly ostateczne decyzje. Dowodca klonow podniosl reke i cala druzyna ostroznie ruszyla do przodu. Korytarze cytadeli zdawaly sie nie dawac zadnej oznaki zycia. Slychac bylo praktycznie kazdy ruch, kazde stapniecie o metalowa posadzke. Oficer czul, jak krople potu powoli splywaja mu po policzku. Mozolne przesuwanie w pelnej gotowosci wydalo mu sie szybko czynnoscia o wiele bardziej wyczerpujaca niz bieg i musial przyznac, ze pomimo treningu nie byl na taki wysilek przygotowany. Mimo wszystko staral sie nie odlaczac od grupy, ktora juz dotarla do rozwidlenia i studiowala umieszczona nieopodal konsolete.
- Jestesmy niedaleko - odparl jeden z klonow - zgrywam mapy do podrecznych nadajnikow - kilka wprawnych ruchow i ukazala sie napredce przesuwajaca linia, a gdy caly proces dobiegl konca, przywodca klonow przerwal cisze i odparl:
- Realizujemy plan. Podzielimy sie na dwie grupy. My idziemy w lewo (skinal glowa, wskazujac na jednego z zolnierzy), reszta tworzy druzyne, ktora ma wylaczyc radar. Zgadza sie? - spojrzal na oficera pytajaco
- Tak - odrzekl wrecz natychmiastowo, zdumiony, jak szybko te sztuczne wytwory Kaminoan potrafia orientowac sie w terenie i sytuacji. Chwile po tym dowodca odparl:
- Powodzenia - i ruszyl razem z drugim klonem, by szybko zniknac za zakretem. Dwaj pozostali bacznie spogladali na oficera. Ten, gdy tylko odsapnal, dodal:
- Kierujemy sie do radaru, wskazcie kierunek i podazajcie w tym kierunku, ja bede sie trzymal tylow - po czym klony ruszyly, ubezpieczajac kazde posuniecie czlowieka.
Korytarze wily sie w nieskonczonosc, wygladaly przy tym praktycznie identycznie, rozniac sie nieznacznymi detalami. "Istny labirynt" pomyslal oficer. Co innego komandosi, ktorzy tylko sporadycznie wspomagali sie wiedza z podrecznej mapy kompleksu. Dzieki nieustannej wedrowce dojscie do stacji obslugi radaru nie zajelo im wiele czasu. Otworzyli drzwi i klony w pelnej gotowosci do oddania strzalu wbiegly do srodka. Jednak tak jak poprzednio, sala byla kompletnie pusta. Nie zrazeni tym, komandosi szybko podbiegli do aparatury i porozumieli sie z dowodztwem. Z uwagi na centralne polaczenie dzialek z radarem, wylaczyli cala aparature. Oznaczalo to poczatek akcji dla grupy numer dwa.
"Nie jestem zolnierzem, jestem zwolennikiem pokojowych metod. Jednak i ja wiem, z kim mamy do czynienia i do czego sa zdolni separatysci. Takze po wylaczeniu radaru trzeba bedzie rowniez pozbyc sie obslugi naziemnej. Nie chce ich jednak zabijac. Z uwagi na ich ogromna liczebna przewage watpie nawet, czy przy otwartej walce zdolalibysmy wylaczyc radar. Dlatego trzeba sie przekrasc, jak, sam nie wiem, choc musicie przyznac, ze automaty nie sa najzmyslniejszymi istotami w galaktyce. Gdy tylko osiagniemy centrum dowodzenia, mozemy je zamknac, gdzie tylko nam sie podoba. Jesli jakims cudem uda im sie wydostac z pomieszczen, bedziemy zmuszeni wyeliminowac ich za pomoca wbudowanego systemu obronnego. Tego samego, na ktory sami musimy uwazac. Oto esensja mojego planu".
Dowodca klonow przywarl do sciany, z lekka wychylajac sie by sprawdzic, co jest za rogiem. Upewniony, ze jest bezpiecznie, dal znac swemu towarzyszowi, ktory skulony przeszedl do miejsca wskazanego mu przez opancerzona postac. Byli juz niedaleko glownej sali kontrolnej, kiedy nagle uslyszeli glosny sygnal. Dowodca spojrzal w kierunku zrodla dzwieku, po czym odparl do swego towarzysza:
- Wylaczyli nadajnik, cisza radiowa ustala - gdy tylko skonczyl, zaczeli szybko biegnac do wyznaczonego celu. Po drodze uslyszeli dzwiek wielu otwierajacych sie drzwi oraz przewrotne skowyty, ktore stawaly sie coraz blizsze. Zolnierze odruchowo mocniej chwycili bron, lecz nie przerwali biegu. Oboje szybko zaczeli sobie zdawac sytuacje z tego, ze glosy zdaja sie ich wyprzedzac z kazda sekunda.

II ROZDZIAL

Klony zabezpieczyly sale radarowa z nalezyta pieczolowitoscia. Oficer zas mial okazje choc na chwile odsapnac od ciaglej tulaczki po kretych korytarzach. Ciagle jednak myslal o dziwnej pustocie bazy. Wykluczyl pulapke, skoro juz umozliwili sobie atak z powietrza, a druga grupa za chwile przejmie kontrole nad calym systemem. Co jednak bylo przyczyna pustosci calego kompleksu? Niespodziewanie odezwaly sie umieszczone w kaskach nadajniki:
- Stracilismy dowodce, powtarzam, stracilismy dowodce! Mamy tu do czynienia z jakas blizej niesprecyzowana forma zycia. Likwidowac z odleglosci! Sprobuje dostac sie do kontroli. Jesli nie odezwe sie w przeciagu kilkunastu minut, przeprowadzcie atak z powietrza!
- Zrozumialem, kontynuuj misje, unikaj walki jesli mozliwe - odparl zmieszany oficer. Klony popatrzyly na siebie i sprawdzily gotowosc broni. Nagle zza drzwi zaczely dochodzic do nich dziwne odglosy. Co gorsza, po chwili zaczely sie one wolno, lecz ustawicznie otwierac. Klony usadowily sie za konsoleta i gdy tylko ujrzaly przejawy czyjejsc obecnosci poza sala radarowa, otworzyly ogien. Po tym, jak drzwi otworzyly sie szerzej, dane im bylo przyjrzec sie istotom blizej. Wysokie na poltora metra brazowe stwory z szescioma odnogami sprawnie poruszaly sie po scianach, nieustannie brnac przed siebie. Klony otoczyly solidna zapora ogniowa wejscie do drzwi, lecz stworow nie ubywalo. Zaczynali sie powoli przebijac. Oficer w tym czasie zajety byl przywracaniem mocy w nadajniku, by ostrzec statek-matke o dramatycznych zajsciach w kompleksie. Nagle jednak fala przeciwnikow ustala. Zolnierze zaczeli szybko zmieniac magazynki, kiedy nagle cala energetyka w pomieszczeniu siadla. Zrobilo sie absolutnie ciemno, lecz tylko wewnatrz stacji radarowej. Dla klonow bylo tylko jedno wyjscie:
- Sir, musimy jak najszybciej opuscic to miejsce. SIR! - opuszczony nadal nad konsoleta oficer ze zdumieniem odparl:
- Musimy dotrzec do glownej stacji kontroli, misja nie zostala ukonczona. Oslaniajcie przody - klony usluchaly, i ruszyly. Duzym skokiem musialy ominac martwe u wyjscia do stacji maszkary. Oficer podazal zaraz za nimi.
Stacja znow byla cicha, tak, jak na poczatku. Trojosobowa juz druzyna przemieszczala kolejne korytarze bazy w lekkim truchcie. Ze wszystkich tylko oficer przejawial jakiekolwiek przejawy strachu. Klony, ktore Republika produkowala przeciez masowo, pozbawione byly tej niedogodnosci. Nie dorownywaly przy tym czlowiekowi w jakimkolwiek stopniu poza rzemioslem, ktore bylo przyczyna ich powstania. W walce nie mialy sobie rownych. Jak do tej pory, wszystko zdawalo sie na to wskazywac. Po kilkunastu minutach znow znalezli sie przy znajomym skrzyzowaniu i konsolecie. Tym razem obrali droge do glownego centrum sterowania.
Kolejne skowyty zaczely sie, gdy byli piec minut od celu. Klony przyspieszyly tempa. Oficer ledwo nadazal, lecz poczucie strachu dawalo mu nowe sily do biegu. Pierwszy ze stworow wyskoczyl na rozwidleniu, lecz zolnierze szybko sobie z nim poradzili. Stanowil on jednak preludium dalszych zajsc. Nastepne zaczely wychodzic praktycznie zewszad, szczerzac swe ogromne kly. Pojawily sie pierwsze strzaly. Blastery klonow wypluwaly smiercionosne pociski praktycznie co chwile, majac tylko chwilowe przerwy przy zmianie magazynkow. Druzyna nieustannie brnela przed siebie. Nie mieli wielkiego wyboru. Teraz juz nawet oficer, reprezentujacy pacyfistyczne przekonania strateg, otwieral ogien tyle razy, ile wymagala tego sytuacja. Po pewnym czasie staneli przed upragnionymi drzwiami. W obliczu tego wszystkiego, co musieli przejsc, nie wygladaly jakos szczegolnie. Jeden z klonow nerwowo podbiegl do drzwi i wcisnal przycisk na konsolecie, jednak drzwi ani drgnely. Przyjrzal sie niej dokladnie i krzyknal:
- Zabezpieczenie! - drugi klon przykucnal i zaczal eliminowac nacierajacych przeciwnikow z jeszcze wieksza skutecznoscia. Oficer strzelal stojac, choc nie wychodzilo mu to najlepiej. Nie ma watpliwosci, ze gdyby potwor pojawil sie na wyciagniecie reki, musialby szybko pozegnac sie ze swym zyciem, jednak odleglosc byla o wiele wieksza. A wraz z nia, malala celnosc jego strzalow...Sekundy ciagnely sie jak godziny. Obcy starali sie usuwac ciala swych towarzyszy, gdy tylko mieli ku temu sposobnosc, reszta zas z jeszcze wieksza zacietoscia zblizala sie do stacji kontroli. Nie bylo juz dla nich ucieczki. Druzyna, pozostawiona samej sobie toczyla walke z wielokrotnie liczniejszym przeciwnikiem. Po pewnym czasie ilosc amunicji drastycznie zaczela topniec, tak samo jak zmniejszaly sie szanse przezycia...

III Rozdzial

- Udalo sie! - wykrzyczal klon, gdy drzwi zaczely sie otwierac. Chwycil szybkim ruchem za bron i zaczal wspierac pozostala dwojke. Po pewnym czasie wszsyscy zaczeli sie zblizac do wejscia, by chwile pozniej zaczac dramatyczny bieg. Pierwszy do pokoju wbiegl zolnierz zajmujacy sie do tej pory hackowaniem drzwi, pozniej zas oficer. Drugi z klonow nie zdazyl, i jeden z potworow odgryzl mu reke. Kikut bezwladnie osunal sie na ziemie, a wraz z nim przytwierdzona do niego bron. Zolnierz upadl na ziemie broczac krwia, lecz nie poddal sie i siegnal po pistolet. W ostatnich sekundach swego zycia zdolal jeszcze oddac kilka celnych strzalow.
Po wejsciu do sali, klon szybko zatrzasnal drzwi. Dla jego przyjaciela nie bylo juz ratunku. Mocne, stalowe wrota z hukiem opadly na ziemie. Niedlugo po tym zaczal zabezpieczac pomieszczenie. W porownaniu do sali radarowej, pokoj kontrolny byl naprawde duzy, lecz raczej ciemny. Niektore jego fragmenty tonely w nieprzeniknionym mroku. Jedynym zrodlem swiatla byla duza ilosc konsolet, przedstawiajacych sytuacje dziejaca sie w stacji. Dziesiatki, setki powtorow byly obecnie najliczniejszymi okupatorami cytadeli. Przemierzaly praktycznie kazdy jej segment.
- Mam nadzieje, ze sie tu nie wedra - przerwal cisze oficer
- Nie wedra - odparl klon, przeszukujac pokoj - jestesmy tu szczelnie zamknieci. Nikt nie wejdzie, ale i nikt nie wyjdzie. Nie ma takiej mozliwosci - oficer lekko odetchnal i przysiadl do jednej z migoczacych konsolet. Po chwili uslyszal dziwny dzwiek, zas po nim bezwolny krzyk. Staral sie odwrocic, lecz szybko stracil przytomnosc.
Gdy sie obudzil, lezal na ziemii. Jej zimno zaczelo mu sie powoli udzielac. Podniosl sie do pozycji siedzacej i spojrzal w gore. Na jednym z krzesel obok konsolety stala ubrana w czarne szaty kobieta. Oficer szukal broni, lecz nadaremnie.
- No i mamy nasza ofiare - odrzekla po chwili tajemnicza kobieta, wbijajac sie wrecz wzrokiem w oficera.
- Kim jestes i gdzie jest moj klon? - odrzekl czlowiek, choc bardziej bylo to wyrazem strachu, niz gniewu.
- Kim ja jestem? Nie ma to wiekszego znaczenia. Ale ty mozesz sie przedstawic. I zrobisz to, tu i teraz
- Nie. Nie zrobie tego - kobieta slyszac to zasmiala sie
- Zrobisz wiecej, niz ci sie wydaje - podniosla reke w charakterystycznym gescie, zas oficer nagle zaczal sie dusic. Sytuacja ta trwala jakas minute, kiedy to zrezygnowany czlowiek zaczal tracic kontakt ze swiatem. Wezy puscily
- Po...powiem....tylko nie rob tego... - ledwie dyszac odrzekl, na co kobieta sie tylko usmiechnela - Jestem czlonkiem druzyny rozpoznawczej Republiki, najwyzszym stopniem...
- Widze...nie jestes taki jak tamten - dodala z nieklamanym usmiechem
- Gdzie on jest? Co z nim zrobilas?
- "On" to za duze stwierdzenie jak na to, co z niego zostalo... - oficera zaczely przechodzic drgawki - choc musze przyznac, ze byl w miare smaczny...
- Ty...zjadlas go?
- Nie calego, oczywiscie, ale tak, troche go nadgryzlam - zasmiala sie szyderczo - gdy pobedziesz tu dluzej, zaczniesz doceniac kazdy posilek - ocalaly nie wiedzial, co powiedziec. Ta ludzka kobieta stawala sie dla niego wiekszym potworem niz te, ktore obecnie dobijaly sie do drzwi stacji kontrolnej. Nie dala jednak czasu na dluzsza chwile ciszy, jakby pragnac utrzymac konwersacje - Tak wiec misja wam sie nie udala. Nie bede ukrywala, ze mialam w tym swoj udzial - oficer z ciekawoscia spojrzal w oczy kobiety - I to od samego poczatku. Od momentu, kiedy tu przybyliscie, obserwowalam was przez kamery.
- Jakie kamery, nie widzielismy zadnych kamer - odparowal nadal przestraszony czlowiek
- Niektore rzeczy sa po to, by byc niewidoczne. Ladnie wam szlo az do czasu stacji radarowej, prawda? - oficer przytaknal - Wylaczyliscie radar, a tego nie wolno wam bylo zrobic. Spotkala was kara. To ja uwolnilam te bestie i to ja wylaczylam swiatlo w pokoju radarowym, otwierajac przy tym drzwi - przystanela chwile, patrzac, jak w oficerze wzbiera sie gniew - Taak, piekne uczucie, prawda? Jesli umiesz je kontrolowac, jest jeszcze lepsze...
- Kim sa te potwory? - wycedzil ze zlosci oficer
- Hm.... I tak zginiesz, tak wiec moge byc z toba szczera. Po tym wszystkim zaslugujesz na odrobine szczerosci. Moj pan, wielki lord Sith przyslal mnie tu kiedys, abym wypelnila swa misje. Ta planeta dysponuje bowiem potega nieznanego pochodzenia. Nie wiadomo, czym jest, skad sie wziela i jak ja mozna wykorzystac. Moim zadaniem bylo sie tego wszystkiego dowiedziec. Do tego potrzebowalam poteznej sily roboczej, co zapewnila mi frakcja separatystow. Wybudowano wiec baze i zaczeto poszukiwania. Wszystko bylo na jak najlepszej drodze, kiedy nagle zaczely znikac droidy. Nie przejelam sie tym zbytnio - droidy zawsze mozna odbudowac, ale znikali takze bardziej..."organiczni" czlonkowie wyprawy. Po pewnym czasie wiedzielismy juz, z czym mamy do czynienia. Byly to te maszkary, ktore wyeliminowaly twoj oddzial. Wkrotce po tych incydentach byly na tyle smiale, by zaatakowac baze. Bronilismy sie dlugo, jednak nieustannie napierajace potwory zmusily nas do przeniesienia walk do wewnatrz kompleksu. Ukrylam sie tutaj, czekajac na powrot mego mistrza...
- Skoro jestes taka potezna, czemu nie zniszczysz tych robakow, czemu nie uzyjesz do tego systemu obrony bazy?
- Nie jestem jeszcze az tak potezna, ale gdy tylko posiade moc tej planety, nikt nie stanie mi na drodze. Zas co do systemow obrony... nie istnieje juz ona praktycznie. Zastanow sie - gdybym miala okazje, to czy bym was nie wyeliminowala wczesniej?
- Mowilas, ze uwolnilas potwory, czemu w takim razie ich nie zamkniesz gdzies? Czemu nie uzyjesz konsoli do wezwania ratunku?
- Te stwory nie sa glupie. Ucza sie, unikaja pulapek. Nie wejda juz drugi raz w ta sama przeszkode. Dlatego musialam otworzyc wiele drzwi, by je wyswobodzic z uwiezi. Sygnalu nie wysle rowniez, bowiem stad nie moge sterowac sygnalem, a jedynie doplywem pradu i grodziami. Do tego te potwory... sa bardziej zlozone niz myslisz: potrafia komunikowac sie ze soba i moze nie sa zbyt inteligentne, to jednak nadrabiaja to iloscia. Odkrylam, ze stanowia jeden wielki organizm. Pojedyncze kreatury zanosza informacje do jakiegos miejsca, skad wydawane sa dokladne dyrektywy. Dlatego tez atakuja falami, gdzie zawsze chociaz jeden z nich na biezaco przekazuje informacje... Dzieki temu nie zgineliscie w stacji radarowej.
- Czemu nie uciekniesz?
- Z dwoch powodow: po pierwsze, jesli tylko wychyle glowe, nie wazne jak dobrze bede walczyla, zgine. Nie przedre sie przez tabuny tych monstrow. Poza tym jak mam opuscic ta planete... Nie ma tu zadnego planetarnego statku...
- Trudno mi uwierzyc, ze Jedi moze dopuscic sie czegos takiego...
- Nie jestem zadnym Jedi, glupcze. Samo posiadanie miecza nie czyni cie nikim wyjatkowym, a tym bardziej Jedi. Choc ja trenuje zupelnie inny rodzaj mocy... Dzieki niemu wiem, co myslisz, potrafie cie zgniesc w jednym momencie. Nie, nie jestem Jedi.
- Wiesz, co mysle... - na oficera padl blady strach
- Tak... i wiem o ataku z powietrza. Wiem, ze juz niedlugo nadleca statki i zacznie sie szturm. Nie moge pozwolic, by ktos inny dowiedzial sie o skupisku mocy, o potedze... A tym bardziej, by ktos ja zniszczyl czy przejal. Nalezy ona tylko do mnie i mojego pana
- Teraz juz nic na to nie poradzisz... Jest juz za pozno... - odcedzil oficer z usmiechem
- Niekoniecznie. Pamietasz, jak napredce opuszczales sale radarowa? Chciales wyslac komunikat, wiec wlaczyles radar, ktory sie nie uaktywnil. Wylaczylam zasilanie, jednak powtorne jego wlaczenie uruchomi do startu radar. Czy wiesz, co sie stanie ze statkami, ktore tu przyleca? - oficer stal w bezruchu. W myslach wciaz analizowal cala sytuacje i wiedzial, ze musi cos z tym zrobic. Musi uratowac republikanskie ladowniki. Kobieta obrocila sie i zaczela ustawiac dane na konsolecie. Oficer szybko wstal i energicznie rzucil sie na wroga... Stacja wstrzasnely krzyki, ktore jeszcze dlugo nosilo echo, nim ostatecznie zgasly.

EPILOG
Ciemnosc przenika kazdy aspekt naszej duszy. Odpowiednio ja wykorzystujac, potrafimy stac sie kims innym. Pamietajmy jednak, ze niekoniecznie dobrym.


Post został pochwalony 0 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Forum Rise of the Empire RPG Strona Główna » Opowiadania » 3.Horror
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach




Solaris phpBB theme/template by Jakob Persson
Copyright © Jakob Persson 2003

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group