FAQ Zaloguj
Szukaj Profil
Użytkownicy Grupy
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Rejestracja
Na tyłach wroga.
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Forum Rise of the Empire RPG Strona Główna » Opowiadania » Na tyłach wroga.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Nolan Thorn
Gość







 Post Wysłany: Wto 10:59, 17 Sty 2006    Temat postu: Na tyłach wroga.

Biura KorSekowców nie należały do specjalnie przestronnych, ani wygodnych. Jednak przy odrobinie dobrej woli, chęci i szczypty talentu do urządzania pomieszczeń można było urządzić w miarę porządne biuro, w którym czas spędzany przy papierkowej robocie mijał jakoś milej i szybciej.
Zapewne było to tylko złudzenia, ale choćby dla tego złudzenia warto było włożyć trochę starań w wystrój. Nie do pogardzenia było też to, że zwyczajnie cieszył oko.
Gabinet Nolana Thorna był urządzony właśnie według tych reguł. Mimo, że był naprawdę mały, dzięki odpowiedniemu rozmieszczeniu sprzętów wydawał się optycznie większy. Nolan spędzał wiele czasu w swoim gabinecie, dlatego postarał się, aby ten czas spędzało mu się w przytulnym środowisku. W pokoju oprócz mebli typowo służbowych jak biurko i przestronna szafa pełna posegregowanych rocznikowo holodysków z danymi znajdowała się też mała, zaledwie dwuosobowa otomana i mała szafka z prywatnymi rzeczami, w tym prywatna kolekcja holodysków muzycznych, zapisów z koncertów.
Muzyka była pasją Thorna od najmłodszych lat. Wszystko co się z nią wiązało, jak gra na instrumentach, wokal, komponowanie czy też taniec należało do kręgu zainteresowań młodego KorSekowca. Kto wie, miał talent do muzyki i być może gdyby nie niespełnione ambicje jego ojca zamiast ścigać przestępców stałby się sławnym wykonawcą lub kompozytorem.
Historia jednak potoczyła się inaczej. Jego ojciec, Cernan Thorn zawsze uważał, że jego syn, dziedzic dumnych genów koreliańczyka musi wyrosnąć na twardego i silnego mężczyznę, czy tego chce, czy nie. Ponieważ Republika nie potrzebowała armii, nie mógł więc wysłać go do wojska. Zamiast tego po wysłaniu na przeszkolenie ulokował zaledwie dwudziesto jedno letniego chłopaka w Służbie Ochrony Korelii.
To już pięć lat, wspominał czasami z nostalgią Nolan, najczęściej wtedy gdy słuchał jakieś smutnej, melancholijnej muzyki. Wtedy to właśnie, będąc w najbardziej odpowiednim do marzeń nastroju pozwalał sobie na gdybanie i układanie alternatywnej wersji historii własnego życia.
Nie można jednak było oskarżać jego ojca, lub jednoznacznie stwierdzać, że pomylił się w swoich przewidywaniach. Geny korelian chyba rzeczywiście przenosiły na następne pokolenia zadziorność, upór i nieustępliwość, gdyż i takie cechy Nolan wykazywał w najbardziej do tego odpowiednich momentach, pomimo tego, że na co dzień prezentował się raczej jako wygadany, ale jednak spokojny aldeerańczyk.
Nolan był bardzo dobrym gliną. Wielu przestępców, którzy pozwolili sobie na błąd nie docenienia młodzika kończyło za kratkami szybciej, niż można by było przypuszczać. Z tego powodu Thorn szybko wyrobił sobie opinię i zyskał szacunek kolegów po fachu. Momenty, w których przebywali razem, śmiali się, pili i zabawiali były jedynymi momentami wytchnienia lub radości. Zycie Korsekowców, podobnie jak i życie Jedi było wieczną służbą.

Przez jedyne okno w gabinecie Thorna wpadało światło słonecznie, zadziornie wdzierając się w każdy możliwy punkt jego gabinetu, jaki tylko było w stanie dosięgnąć. Nolan ignorował całkowicie oznaki wschodu słońca. Dopiero, kiedy światło padło na jego biurka wypadł na chwilę z transu pracy, w który wpadł ostatniego wieczora. Spędził całą noc i większą część poprzedniego dnia przed biurkiem, próbując ogarnąć jakoś cały chaos wynikły z nadmiaru papierkowej roboty nagromadzonej przez ostatni miesiąc. Efekty odkładania wszystkiego na ostatnią chwilę. Gdyby nie ostatnie ciężkie dni, zapewne już dawno by miał wszystko poukładane.
Nolan odsunął się trochę na swoim obrotowym krześle, po czym wyprostował się, czemu, mógłby przysiąc towarzyszyło ciche chrupnięcie jego kości. Przechylił głowę do oporu najpierw w lewo, potem w prawo, powodując trzask kręgów szyjnych, po czym wstał i wygiął się do tyłu, rozciągając się.
Tym razem przesadziłem, pomyślał podchodząc do okna i spoglądając z niego na zapracowanych lub zwyczajnie zajętych swoimi sprawami mieszkańców Coronetu. Spoglądając tak z wyraźnie zmęczonym wyrazie twarzy, który odbijał się lekko w ogniskującej światło szybie pocierał jednocześnie obolałą szyję. Chwilę trwał tak w milczeniu, po czym ziewnął, przeciągnął się ponownie naprężając do granicy mięśnie i udał się do automatu z kaffu, który kiedyś na takie właśnie zapracowane noce zainstalował w swoim pokoju.
Oczywiście, jak to na poranny pech przystało, automat okazał się pusty. W pierwszym przypływie złości wywołanym zmęczeniem Nolan miał ochotę rozwalić głupią maszynę, ale i na to nie chciał marnować resztek swoich sił. Zamiast tego wybrał wariant mniej wymagający, czyli padł prawie że bezwładnie na swoją białą otomanę i zamknął powoli oczy.
Nie pamiętał, ani nie wiedział kiedy zasnął, za to dokładnie rozpoznał moment, kiedy się obudził. Żeby być ścisłym, nie obudził się sam z siebie. Obudziło go uporczywe powtarzanie się wesołej melodyjki, którą wprowadził do pamięci jako dźwięk sygnalizujący przybycie kogoś pod drzwi. Ktoś musiał się już niecierpliwić ospałością właściciela gabinetu, gdyż zaczął nawet pukać do drzwi.
Nolan wstał z otomany i powolnym krokiem podszedł do drzwi garbiąc się przy tym niemiłosiernie. Przez ledwo widzące oczy nacisnął po chwili szukania „na macanego” płytkę uruchamiającą mechanizm rozsuwający drzwi. Opierając się lekko o ścianę zogniskował spojrzenie na osobie, która stała do tej pory za nimi.
W pierwszej chwili nie mógł poznać kształtów, toteż pospiesznie przetarł oczy, po czym wybałuszył je, aby jego spojrzenie się wyostrzyło. Wtedy zobaczył ubraną w mundur kobietę, na oko około trzydziestki, ubraną w mundur, która na jego widok wyprostowała się i zasalutowała. Efekt, który uzyskano po zestawieniu wojskowej wyprostowanej jak struna i zgarbionego, opierającego się o ścianę KorSekowca był doprawdy komiczny, ale żadne z tej dwójki się nie roześmiało.
-Czy mam przyjemność z Nolanem Thornem? –spytała kobieta oficjalnym tonem. Nolan ze wszystkich sił powstrzymał się od ziewnięcia, po czym postarał się wyprostować, co skończyło się jedynie chwilowym zachwianiem i lekkim zmniejszeniu łuku wygięcia jego pleców. Kompromitacja w najmniej odpowiedniej chwili była bardzo blisko, co dla zwykle sumiennego pracownika byłaby prawdziwym horrorem.
-Skoro to mój gabinet, to muszę być ja- odpowiedział, nie tracąc języka w gębie w takiej chwili. Zapewne gdyby był wyspany byłby milszy, gdyż kulturę miał we krwi, ale to była wyjątkowa sytuacja.
-Mam dla pana pilną wiadomość- oznajmiła mu kobieta. Nolan zamrugał szybko kilka razy oczami, ponownie poprawiając ostrość swego wzroku.
-Czy sieć holonetu przestała działać, kiedy spałem?- spytał z nutką złośliwości. Oczywistą rzeczą było, że była to zgrabnie zamaskowana aluzja do tego, że wiadomość można było wysłać holonetem, on zaś w odpowiedniej chwili, czyli po wyspaniu się zapewne by ją odebrał i ustosunkował się do jej treści.
-To pilna wiadomość wojskowa do natychmiastowego odebrania.
Na dźwięk słowa „wojskowa” Nolan momentalnie pozbył się rozespania i odzyskał, przynajmniej częściową lotność umysłu.
-Proszę wejść- powiedział robiąc miejsce w drzwiach. Kiedy kobieta weszła Nolan znalazł moment na zwrócenie uwagi na swój wygląd, a dokładniej na wygląd swojego odzienia. O ile starannie przystrzyżone, lekko kręcone, czarne włosy były w idealnym stanie, podobnie jak zadbana broda, to rozpięta, pomięta koszula i wytarte spodnie nadawały mu niechlujny wygląd. Tak poświęcił się pracy, że zapomniał o błahych sprawach, do których zaliczał się wygląd zewnętrzny. Czuł się przez to nieco niezręcznie. Klasnął lekko w dłonie i wskazał kobiecie miejsce na otomanie, sam zaś stanął obok niej.
-Więc, co to za ważna informacja?- spytał, tym razem już wyraźnie i donośnie, w przeciwieństwie do jego poprzednich, zaspanych wypowiedzi. Ukradkiem zerknął na chronometr. Była dziesiąta.
-Wielka Armia Republiki wzywa pana do natychmiastowego stawienia się na służbę.
W pierwszej chwili Nolanowi wydawało się, że się przesłyszał. Miał już ochotę spytać się „że co?” nacechowanym niedowierzaniem tonem, ale zamiast tego szeroko otworzył usta, jednocześnie ustawiając je w nieco głupawy uśmiech, który wyrażał jego zdziwienie lepiej niż potok słów.
-Przepraszam, może pani powtórzyć?- wykrztusił z siebie w końcu, zdumiony.
-Nie przesłyszał się pan- odpowiedziała mu kobieta. Po jej minie widać było, że musiała już dzisiaj przeprowadzić kilka takich rozmów i każda musiała w pewnym momencie kończyć się taką sytuacją, jak ta sprzed chwili- Wielka Armia Republiki potrzebuje zdolnych ludzi na stanowiska wojskowe. Pan- zaczęła, sięgając po cybernotatnik, chwilę coś w nim czytając, po czym kontynuowała- Na wstępie otrzymuje stopień porucznika i ma obowiązek natychmiastowego zgłoszenia się do koszar.
Staruszku, robisz mi jakiś kiepski dowcip?- myślał Nolan, ale ta kobieta musiałaby być świetną aktorką, aby tak idealnie rozegrać tę scenę.
W dodatku musiała mieć jakieś zdolności telepatyczne, gdyż chyba wyczytała w jego umyśle słowa, które dosłownie przed chwilą uformowały się w powyższą myśl.
-To nie jest kiepski dowcip kolegów z pracy- zaczęła mu wyjaśniać- Zaczęła się wojna. Republika ma w końcu regularną armię, ale jak pan zapewne wie, składa się ona z klonów, jednostek w dużym stopniu zależnych od rozkazów i w większości raczej niezdolnych do zbyt dużej improwizacji i rozwijania odpowiedniej myśli taktycznej. Senat ogłosił więc nabór na stanowiska wojskowe, przeprowadzany głównie wśród lokalnych służb policyjnych i im podobnych służb, jako że ich pracownicy mają już odpowiednie doświadczenie. Pan został wybrany jako jeden z kandydatów KorSeku- ponownie chwyciła za cybernotes i zaczęła mu odczytywać- Nolan Thorn. Dane osobiste pan zna. Czwarty na liście najskuteczniejszych w łapaniu przestępców. Najwyższe noty w testach jak i ćwiczeniach praktycznych w zasadniczo każdym elemencie, jaki przydatny jest na polu walki. Specjalne wyróżnienie za opanowanie blasterów. Charyzmatyczny i nieustępliwy, a do tego ambitny. Mam czytać dalej, czy już wie pan dlaczego wybrano właśnie pana?
Nolan nadal nie mógł się wyzbyć wrażenia, że to kiepski dowcip jego staruszka, kolejny zresztą. Nieraz bywało, że jego ojciec wysyłał podstawionych ludzi, którzy gratulowali mu wygranej na loterii lub oskarżali o coś. Biedaczek mus myśleć, że jest zabawny. Dobrze, że poczucie humoru odziedziczyłem po matce, myślał czasami Nolan. Wyglądało na to, że w końcu wpadł na coś oryginalnego. Doceniał, że ojciec chcemy urozmaicić nudny dzień w pracy, zwłaszcza że sam niemiłosiernie nudzi się na swojej emeryturze, ale czy musiało się to odbywać w taki sposób?
Jednocześnie jednak wszystko wskazywało na to, że ta sytuacja jest jak najbardziej prawdziwa. Kobieta przedstawiła mu bardzo logiczne rozumowanie i jak na kawały ojca grała swoją rolę stanowczo za długo.
Wolałbym żeby to był żart, pomyślał, ale chyba rzeczywiście nie było takiej nadziei.
-Kiedy mam się stawić?- spytał w końcu.
-Był pan ostatni na mojej liście i miałam zabrać całą grupę KorSekowców za jednych zamachem, zważywszy jednak na okoliczności- tu obrzuciła go wymownym spojrzeniem, przelatując wzrokiem w górę i w dół po jego odzieniu- Otrzymuje pan dodatkową godzinę czasu. Będzie pan musiał samemu dowiedzieć się co i jak na miejscu.
-Jasne. Czy to wszystko?- spytał lekko niecierpliwie, przez co pytanie nabrało niekulturalnego wydźwięku, sugerując pospieszanie rozmówczyni.
-Tak, to wszystko- wręczyła mu datakartę wyjętą z kieszeni- Do widzenia panu.
Nolan jeszcze średnio przytomny odprowadził ją do drzwi, co chwila kiwając lekko głową w przepraszającym geście. W końcu zamknął drzwi za rozmówczynią.
Ta kobieta chyba nie wyrobiła sobie o mnie najlepszego zdania, pomyślał. Po chwili, kiedy już do jego rozleniwionego poranną drzemką umysłu dotarł komizm sytuacji roześmiał się głośno i skierował do szafy, skąd wyjął schowaną między holodyskami czarną kurtkę ze skóry. Założył ją na swoją pomiętą, zupełnie do niej nie pasującą koszulę, po czym skierował się pospiesznie do drzwi. Po drodze do koszar musiał zahaczyć jeszcze o swoje mieszkanie, aby zmienić strój i lekko się oporządzić. Wyglądając jak teraz zrobiłby równie niekorzystne wrażenie, jak na wysłanniczce.
Będąc na ulicy i szukając wolnej aerotaksówki miał tylko nadzieję, że ojcu nie udało się go nabrać na swój dowcip po raz pierwszy od dwóch lat…..
 Powrót do góry »
Nolan Thorn
Gość







 Post Wysłany: Pią 14:10, 20 Sty 2006    Temat postu:

Droga do domu, odpowiednie się przyszykowanie zajęło Nolanowi trochę więcej niż dana mu regulaminowa godzina, toteż kiedy już dotarł do koszar był nieco spóźniony i cała „uroczystość wstępna”, jak ją w myślach nazwał zdążyła się już rozpocząć.
Wszedł do Sali, na której się odbywała i zajął jedno z tylnich, bliskich wyjścia miejsc. Kiedy już usiadł mógł skupić swoją uwagę na zgromadzonych. W tej Sali pełno było osób, którzy jak mógł się domyślać zostali siłą wcieleni do wojska. Tłumiło się tu około setki osób różnych ras. Obok niego siedział jakiś skupiony zabrak o tatuowanych kolcach na głowie i dumnym, wyniosłym wyrazie twarzy. Przed nim jakiś rodianin zachowywał się jak chora osoba, gdyż co chwilę cicho coś mamrotał w swoim języku, co dla ludzkiego ucha słyszalne było jako jednostajne buczenie.
Jedyne nieruchliwe i zachowujące całkowite milczenie osoby, jakie znajdowały się w tej Sali stały tuż przy niewielkim podwyższeniu, po obu jego stronach, oraz przy wejściach do pomieszczenia. Nieskazitelne pancerze lśniły czystością, wizjery odbijały światło, co sprawiało wrażenie jakby biły własnym światłem. Broń, karabiny DL-11 trzymane skośnie, gotowe do natychmiastowego oddania strzału jak i poprzednia krótka charakterystyka nie pozwalała żadnemu obywatelowi na wahanie w podjęciu decyzji kim są te osoby. W zasadzie nie były to osoby. To były klony, armia wyhodowana dla Republiki przez kaominian, jak głoszono wszem i wobec. Zamówiona przez Republikę na ciężkie czasy, które właśnie nadeszły.
Nolana dziwiło ich zachowanie. Zastanawiał się, jak ciężka musi być zbroja jaką mają na sobie. Pomimo jej niewątpliwego ciężaru klony nawet się nie ruszyły o milimetr. Wyglądały jak dumne statuy, gotowe przez wieczność strzec wyznaczonego im punktu. Budowa ich ciała dodatkowo wskazywała na bycie żywymi posągami. Mając taką armię Republika pokona Konfederatów, pomyślał Nolan z przekonaniem, ale już po chwili zaczął poddawać w wątpliwość własne myśli. Rozważanie każdego problemu z kilku stron było jego zwyczajem. Niekiedy pomocnym, niekiedy bardzo denerwującym, ale faktem było, że dzięki tej umiejętności dystansowania się do każdego swojego zdania był tak skutecznym łowcą przestępców.
Szepty, głośne rozmowy i inne objawy niewątpliwej komunikacji na Sali ustały, kiedy tylko na podwyższeniu pojawiła się pewna osoba. Nolan nie rozpoznawał jej, ani nikt inny z tej Sali, jak przypuszczał. Mimo to jej obecność na podwyższeniu świadczyła o tym, że może im wyjaśnić co właściwie tu robią, co będą robić, jak i udzielić odpowiedzi na masę męczących pytań.
Mężczyzna na podwyższeniu był średniego wzrostu, miał długie, siwe włosy swobodnie opadające na ramiona i posępny wyraz twarzy, jakby był wiecznie czymś zirytowany lub cały czas nad czymś się zastanawiał. Podobny wyraz twarzy ma mój dyrektor w KorSeku, pomyślał Nolan i to skojarzenie nie rokowało dobrze na przyszłość. Miał nadzieję, że wojskowi są odrobinę bardziej taktowni.
-Mężczyzna podszedł do mikrofonu przygotowanego specjalnie dla niego, powiódł przez chwilę oczyma po Sali przyglądając się wszystkim obecnym, siedzącym w równych rzędach i w końcu rozpoczął swoje przemówienie.
-Witajcie-powiedział na początek zachrypniętym, lekko zgryźliwym głosem który idealnie pasował do jego marsowej miny-Wiecie już zapewne z jakiego powodu zostaliście tu wezwani, lecz dla pewności wyjaśnię wam całą sytuację dość szczegółowo. Nie będę tego jednak czynił samemu, zdzierając swoje gardło-po Sali przebiegł krótki impuls nieco nerwowego śmiechu. Ten żart skontrastowany z wyrazem twarzy mężczyzny wyzwalał konflikt: zaśmiać się czy nie? Wyglądało na to, że kimkolwiek był nie nadawał się do żartowania-[i]Lecz przemówi zamiast mnie do was sam Najwyższy Kanclerz Palpatine.
Wcisnął jakiś przycisk i za nim, na nieco wyższym stopniu uruchomił się dużych rozmiarów holoprojektor, który zaczął wyświetlać sylwetkę kanclerza, znaną całej Republice. Starszy mężczyzna uśmiechał się dobrotliwie, jakby miał zamiar za chwilę przemówić do dzieci zgromadzonych wokół niego, lub do dawno nie widzianych przyjaciół. Kiedy już przemówił jego głos był dobrotliwy.
-Witajcie prawi i zacni obywatele-mówił Palpatine- Cieszę się, że udało się was tu zgromadzić i że chociaż za pomocą tego holozapisu mogę się z wami porozumieć. Bardzo żałuję, że nie mogę tego uczynić osobiście, lecz obowiązki Kanclerza nie pozwalają mi na osobiste stawienie się wszędzie tam, gdzie niewątpliwie powinienem. Mam nadzieję, że z waszej strony zostanie mi to odpuszczone.
Słowa Palpatine’a wypowiedziane bardzo miłym tonem trafiały do słuchaczy. Nikt się nie odezwał, wszyscy z zaciekawieniem koncentrowali swoje spojrzenia na hologramie, słuch zaś na słowach z niego dochodzących. Tylko klony nadal trwały w tych samych pozycjach.
-Jak wiecie, trwa wojna-zaczął Palpatine już poważnie- W związku z tym zostały poczynione specjalne kroki w celu jej zakończenia. Jednakże, każde ciężkie czasy wymagają trudnych decyzji. To właśnie z powodu decyzji przeze mnie podjętych znaleźliście się dziś tu. Mam jednak nadzieję, że gdy wysłuchacie i zrozumiecie motywy, które mną kierowały podczas podejmowania tych postanowień potraktujecie moje rozporządzenie jako powód do dumy, którym niewątpliwie jest.
Palpatine mówił jak najprawdziwszy polityk, którym oczywiście był. Widać było, że krasomówstwo ma opanowane w stopniu mistrzowskim. Jeżeli do tej pory niektórzy chowali przed sobą ziarno gniewu, aby wybuchnąć w odpowiednim momencie i skierować oskarżycielski palec w kierunku władz, które ich tu sprowadziły, to obecnie wyparowały one pod wpływem słów Kanclerza.
-Powód, dla którego zostaliście tu sprowadzeni wiąże się bezpośrednią z wojną, jest jej skutkiem. Otóż, jak również wiecie Republika zgromadziła armię zdolną przeciwstawić się Konfederacji i ich robotom bojowym. Niestety, ku mojemu ubolewaniu klony, gdyż o nich oczywiście mowa nie są jednostkami w pełni niezależnymi i wymagają odpowiedniego, światłego pokierowania na polu bitwy i poza nim. Klony to idealni żołnierze jeśli chodzi o posłuszeństwo względem rozkazów, ale jeśli chodzi o lotność umysłu i samodzielność tylko nieliczni z nich wykazują odpowiednie cechy. Tu na arenę wkraczacie wy. Przygotowałem dla was rolę kluczową dla tej wojny. Wy będziecie dowodzić tymi klonami, na lądzie, w powietrzu, na morzu i gdziekolwiek jeszcze ta wojna może nas zaprowadzić.
Palpatine przerwał na chwilę, jakby dając słuchaczom moment na przetrawienie jego słów, chwilę do namysłu, do pełnego zrozumienia obrazu sytuacji. Po upływie tego odcinka czasowego kontynuował:
-Wiem, że nie jest to rola łatwa, ale jestem głęboko przekonacie, że jej podołacie. Nie będę was oszukiwał, to samo przemówienie słyszą właśnie, lub usłyszą tysiące innych zdolnych istot na różnych planetach. Wszędzie jednak usłyszą je jednostki na pewien sposób wybitne. Wyznaczeni do tego celu ludzie przejrzeli dokładnie akta i osiągi wszystkich pracowników służb policyjnych i im podobnych, aby wyłonić najzdolniejsze osoby, wykazujące cechy czyniące z nich wartościowe nabytki dla Wielkiej Armii Republiki. Tymi osobami jesteście wy i właśnie dlatego wspomniałem o powodzie do dumy.
Część z was może w tym momencie zaooponować, dopuścić wątpliwości do siebie, niedowierzać w swoje możliwości, kwestionować swój potencjał. Powiem wam, nie zostaliście wybrani bez powodu. Jeżeli uważamy, że jesteście idealni do wyznaczonych dla was ról, to znaczy, że tacy jesteście.
Oczywiście nie zostaniecie wysłani od razu na front. Cały czas toczy się walka, mamy jednak jak na razie liczbę wojskowych, którzy do dotychczasowych skromnych działań wojennych wystarczą. Nie łudzę się jednak, że ta wojna nie przerodzi się w konflikt na wielką skalę. Wręcz przeciwnie, jestem pewny, że tak właśnie się stanie. Dlatego właśnie wybrano was. Zostaniecie wysłani do wojskowych akademii, gdzie zostaniecie podzieleni ze względu na wasze umiejętności i poddani będziecie stosownemu przeszkoleniu. Dopiero wtedy, kiedy będziecie odpowiednio przygotowani wyślemy was do walki.
Mam nadzieję, że z opcji którą właśnie zaprezentuję nie skorzysta żaden z was, jednak ją podaję. Republika daje wam wybór. Możecie nie przyjąć tej nobilitacji i odmówić służby wojskowej. Wszystko leży w gestii was samych, waszych sumień i waszego patriotyzmu. Mam nadzieję, że w tej trudnej chwili wykażecie się wręcz nadwyżką tej wspaniałej cechy, jaką jest miłość do naszej Republiki.
Na koniec pragnę was pozdrowić, życzę wam powodzenia i dziękuję z góry za wysiłki, których dokonacie. Jak mawiają rycerze Jedi, niech Moc będzie z wami!
W tym momencie przekaz się skończył, hologram rozmył się, a po chwili hologram zniknął. Nolan domyślał się, że gdyby zamiast holonagrania Palpatine wystąpił przed nimi na żywo, długo nie zszedłby z podwyższenia powstrzymywany przez burzę braw. Możliwe jednak, że było to tylko jego odczucie.
O samym przemówieniu Thorn mógł powiedzieć tyle, że z punktu przygotowania, doboru słów i innych decydujących o wartości przemówienia cech było to wystąpienie idealne, w którym do żadnego elementu nie można było się przyczepić. Kiedy jednak należało przystąpić do analizy treści i ustosunkowania się do niej, sprawa się komplikowała i stawała indywidualnym interesem każdego obecnego na tej Sali. No może poza klonami.
Palpatine dał mu ciężki orzech do zgryzienia. Z jednej strony, zgodnie z jego słowami, czuł dumę, że został wybrany do tego prestiżowego grona. Doceniono jego umiejętności, uznano je za przydatne, jego samego zaś ze względu na nie i cechy charakteru za godnego uwagi i inwestycji, jaką było wysłanie na szkolenie. Z drugiej jednak strony, gdyby udał się na wojnę, musiałby liczyć się z niebezpieczeństwem śmierci na froncie zapomnianej przez Moc planety. To nie było tak, że bał się śmierci. W KorSeku nie raz stawał z nią oko w oko i dotychczas wychodził z niej zwycięsko. Obawiał się tak naprawdę tego, że straci znikome, ale jednak życie prywatne. Że jego radość życia, jego pasje, jego zamiłowania i czas wolny zostaną mu z jego własnej woli odebrane. Że ich miejsce zajmie jedno pojęcie, pod którym kryło się tak wiele: wojna. Obawiał się tego całkowitego oddania, zrzeczenia własnego życia i bezpieczeństwa w imię milionów anonimowych obywateli Republiki.
W końcu jednak doszedł do wniosku, że służba wojskowa nie będzie odbiegała zbytnio od tego, czym była praca dla Służby Ochrony Korelii. Patriotyzm lokalny i obowiązki zostaną tylko powiększone do skali galaktycznej. Nolan lubił swoją pracę i podobało mu się to, że broni słabszych i krzywdzonych, pomaga i chroni ludzi w potrzebie. Czy służba w wojsku nie ograniczała się właśnie do tego?
Rozdano im cybernotesy, do których pamięci wprowadzone zostały ankiety. Ankiety ograniczone do wprowadzenia własnych danych, preferencji jeśli chodzi o rodzaj służby wojskowej, a na samej górze jednym, kluczowym pytaniem:

CZY WYRAŻA PAN/PANI OCHOTĘ NA WSTĄPIENIE DO WIELKIEJ ARMII REPUBLIKI?

Dwie opcje. TAK i NIE. Kto by pomyślał, że kilka słów może decydować o całym życiu człowieka, a być może także o jego śmierci.
Kiedy jednak czas przeznaczony na podjęcie decyzji minął, Nolan zaznaczył opcję TAK.
 Powrót do góry »
Nolan Thorn
Gość







 Post Wysłany: Pią 14:11, 20 Sty 2006    Temat postu:

[off] za przywoleniem moda[/off]

Dalej historia potoczyła się już zupełnie normalnie. Nolan został przydzielony do jednego punktów szkoleniowych razem z określoną grupą ludzi, skatalogowaną podobnie do niego na podstawie ankiety personalnej, którą musiał wypełnić krótko po złożeniu swojego podpisu na zgodzie na wstąpienie do Armii. Ze wszystkich zgromadzonych w wielkiej Sali na służbę w wojsku zdecydowała się niecała połowa. Thorn, a właściwie już porucznik Thorn spodziewał się zupełnie innej reakcji zgromadzonych na przemówienie Palpatine’a. Spodziewał się, że większa liczba osób wykaże się patriotyzmem. Widocznie pasowały im ich posady, bądź nie chcieli rozstawać się z rodzinami. Nolan był w tej komfortowej, o ile można było tak nazwać sytuacji, że poza rodzicami nie miał nikogo naprawdę bliskiego. Tak jakoś się złożyło, że służba w KorSeku nie zostawiała mu zbyt wiele czasu na życie prywatne, a co dopiero na jego sferę uczuciową. Dopiero kiedy wypełniał ankietę, w której jedno pytanie dotyczyło życia uczuciowego zastanowił się dłużej nad tym problemem.
Teraz jednak nie było to już ważne. Ważne było to, że jest już oficjalnie porucznikiem Republiki, odpowiednio wyszkolonym i w pełni przygotowanym na wyzwania, które niewątpliwie go czekają.
Dwa miesiące szkolenia mijały naprawdę wolno. Codzienny program dnia niezwykle męczący, jednak większość biorących udział w szkoleniu była przygotowana na takie warunki. Nieraz bywało gorzej na służbie w KorSeku, myślał Nolan. To nie było najcięższe szkolenie w galaktyce.
Poza tym, jak to ujął jeden z jego nowych przyjaciół, Dwight lepiej żeby skopali im tyłki teraz na treningu, aby życie i walka na froncie nie skopały im ich dokumentnie i na zawsze. Każdy chciał żyć, więc musiał być odpowiednio przygotowany. Lepsze szkolenie, większe szanse przeżycia, dlatego też nikt nie narzekał, tylko przykładał się do swoich obowiązków. No, prawie wszyscy. Było kilka osób, które rezygnowały podczas szkolenia i choć według regulaminu nie powinno się im pozwolić na odejście, to w szczególnych przypadkach wykazywano się ludzkimi uczuciami i osobnicy byli zwalniani ze służby.
Nolan wytrwał. Nie poddawał się, kiedy dostawał w kość, kiedy inni byli lepsi od niego. Nie rzucał wszystkiego w cholerę, kiedy miał już naprawdę dość. Był przykładnym pracusiem, lecz jednocześnie dowcipnym i lubianym przez wszystkich uczestnikiem kursu. Te dwa miesiące pod względem socjologicznym były najlepszymi chwilami jego życia pod względem socjologicznym.
Kilkukrotnie zdarzała się sytuacja, że rozmyślał o tym, dlaczego w ogóle się tu znalazł. Doszedł do wniosku, że były dwie przyczyny: pierwsze było szukanie nowych wyzwań. Thorn chciał się sprawdzić. Wiedział, że był dobrym gliną, jednym z lepszych KorSekowców, ale tak naprawdę nie mógł wydostać się spod jego cienia, wpływu i reputacji. Zawsze i wszędzie porównywano jego osiągi z osiągami ojca. Tu był nikim, nikt go nie znał, był całkowicie anonimowy, niczym czysta datakarta która dopiero ma zostać zapisana danymi. Miał szansę się wykazać.
Po drugie, chyba chciał pójść drogą, którą wymarzył dla niego ojciec. Zostać wojskowym, bohaterem, rozsławić imię Thornów. Była to całkiem egoistyczna pobudka, ale mieszała się też z elementami patriotyzmu.
W każdym razie szkolenie Nolan ukończył z wzorowymi osiągami i natychmiast otrzymał obiecany na samym początku tytuł porucznika. Krótko po tym, dostał swój pierwszy przydział. Miała to być jego pierwsza misja i Nolan bardzo się denerwował.
Miał powody. Republika od setek lat nie prowadziła wojny na taką skalę. Owszem, bywały mniejsze konflikty na skali jednej planety, lub nawet jednego układu, ale nigdy nie doszło do tak wielkiego podziału. W dodatku do tej pory Republika nie miała tak naprawdę regularnej armii. Rolę jej spełniali częściowo rycerze Jedi, którzy strzegli pokoju w galaktyce. Nie tylko dla Thorna była to nowa sytuacja, której miał stawić czoło.
W czasie szkolenia stoczył setki wirtualnych potyczek, zarówno powietrznych, jak i lądowych. Uczył się taktyk, ofensyw, kontrofensyw, metod obrony, uzależnienia powyższych od pogody, ustawienia wojsk, długości bitwy, pola walki, słowem od kolejnych setek czynników, które należało wziąć pod uwagę i się do nich ustosunkowywać, aby wygrać bitwę.
Nolan jednak wiedział, że żadna symulacja, gdzie najwyższą karą jest co najwyżej „popieszczenie” prądem przez fotele, na których siedzą w przypadku wirtualnej śmierci nie zastąpi prawdziwego pola walki, na którym nabiorą doświadczenia. Lub zginą.
Republika też to wiedziała, dlatego wysyłała nowych rekrutów na najdalsze i najmniej ważne miejsca wojny, gdzie konflikt powinien być najsłabszy i ryzyko śmierci najmniejsze.
Nolan wiedział swoje. Republika może według statystyk dochodzić do takich wniosków, jednak każda bitwa była bitwą, w której ginęło wiele istot. O wiele za dużo i to zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie konfliktu.
Na tym jednak polegała wojna i Nolan musiał się z tym pogodzić.
-Poruczniku Thorn, czy mógłby pan przybrać wyraz twarzy, który chociaż sugeruje, że słucha pan pilnie tego, co mówię?- usłyszał silny męski głos. Jeden z generałów, obok którego stała Jedi właśnie omawiał misję, na jaką mieli się wybrać. Rozmyślania musiały wytrącić Nolana ze skupienia aż tak wyraźnie, że sam generał zwrócił na niego uwagę, podobnie jak wszyscy zgromadzeni na odprawie. Wszyscy oficerzy, aby rzecz uściślić. Spojrzeli na niego, ale już po chwili ponownie skupili się na słowach dowódcy.
-Razoth jest planetą pozbawioną istotnych dla Republiki surowców, nie oznacza to jednak, że jej zdobycie nie jest ważne- kontynuował generał po zwróceniu uwagi swojemu oficerowi, który teraz wręcz spijał słowa z jego ust, chcąc nadrobić złe wrażenie.
Dlaczego zawsze tak niekorzystnie wypadam przy pierwszym spotkaniu, myślał ironicznie.
-Zdobycie jej daje nam przyczółek do próby opanowania północnej części przestworzy Separatystów, co pozwoli nam na szersze planowanie naszej ofensywy i szybsze wygranie tej wojny. Jeżeli rozszerzymy strefę naszych wpływów, Separatyści będą zmuszeni do obsadzenia silniejszym garnizonem swoich granicznych placówek, a w rezultacie rozbicie swojej floty.
Nolan zadumał się, po czym odezwał się na głos.
-Jednocześnie zmusza nas to do tego samego. Garnizon na nowo zdobytej placówce będzie musiał być odpowiednio silny, aby wytrzymać próbę odbicia ze strony Separatystów. To bardzo ryzykowne.
Generał odpowiedział dość szybko i pewnie.
-Oczywiście. Takie posunięcie jest codziennością w czasach takich jak obecne. Zdołamy przetrwać kontrofensywę, gdyż nasze główne siły atakujące nie zostaną zbytnio uszczuplone. Konfederacja na pewno nie podejrzewa, że możemy zaatakować tak pozornie nieważną planetę.
Nolan jednak nie pozbył się wątpliwości.
-Skoro to punkt graniczny- powiedział- To jest całkiem możliwe, że tam zgromadzona jest flota, która ma zostać wysłana do ataku na jedną z naszych planet, co stawia nas na przegranej pozycji podczas ataku tak małymi siłami.
Generał podrapał się po brodzie, zaś stojąca obok niego Jedi spojrzała na Nolana z uznaniem.
-Spróbuję porozumieć się z Radą Wojenną celem wynegocjowania większych środków na tę akcję- powiedziała łagodnym, uspokajającym tonem, wspomagając się lekko Mocą, aby nie zaogniać konfliktu między ambitnym i dumnym generałem, a młodym, interesującym porucznikiem.
Nolan już miał się odezwać, skomentować sytuację, wyrazić swoje pozostałe obawy co do niedoskonałości tego planu, ale zmilczał. Zamknął usta, pochylił głowę i usiadł. Poirytowany generał kontynuował, od czasu do czasu łypiąc na Thorna, ale ten nie dawał mu powodów do jakichś komentarzy. Zwłaszcza uszczypliwych.
-Nasz atak przebiegać będzie fazowo. Po wyskoczeniu z nadprzestrzeni spróbujemy rozeznać się w sytuacji, a następnie wypuścimy myśliwce. Razoth nie posiada planetarnych tarcz, więc ten problem będziemy mieli z głowy. Nasze myśliwce i jednostki liniowe będą osłaniały lądowania naziemne klonów. Zanim jednak to uczynią, trzeba unieruchomić system obrony przeciwlotniczej, co również zostanie przyznane do wykonania paru eskadrom. Po wylądowaniu klony i nimi dowodzący mają za zadanie zneutralizować ochronę stolicy. Nie będziemy bawić się w powolne zdobywanie placówek. Są od siebie na tyle daleko oddalone, że nie zdążą przybyć z odsieczą. Kiedy zaś już przybędą, będzie ich o wiele mniej niż siły oporu jakie napotkamy w samej stolicy. Broniąc się w mieście ,z wsparciem myśliwców powinniśmy poradzić sobie bez problemu. To wszystko, możecie się rozejść. Czas wolny do jutrzejszego popołudnia- dodał na zakończenie generał, samemu również zbierając się do wyjścia. Kiedy stojąca obok generała Jedi także skierowała się do wyjścia z pomieszczenia Nolan po raz pierwszy spostrzegł dotychczas ukrywającą się w cieniu osobę, również ubraną w szatę Jedi. Była to istota obcej rasy, o oliwkowozielonej skórze, i intensywnie czarnych włosach, sięgających ramion. Poruszała się z gracją i pewnością siebie. To była faleenka. Nolan znał tę rasę, dotychczas jednak nie zetknął się z żadną przedstawicielką tej rasy, spotykał samych samców. Nie przypuszczał, że mogą być tak piękne.
Istota spojrzała na niego przelotnie, po czym również wyszła z pomieszczenia. Jako ostatni opuścił je Nolan, kierując się do prywatnych kwater wojskowych…..
 Powrót do góry »
Nolan Thorn
Gość







 Post Wysłany: Sob 13:32, 21 Sty 2006    Temat postu:

Wnętrze wysokiego budynku, w którym obecnie przebywała nie należało do najskromniej urządzonych. Przepych przebijał z każdego centymetra. Obijane skórą nerfa fotele, gustowne dywany, meble z drewna gimer, lub importowanego drewna kashyykańskiego i inne ekskluzywne towary potęgowały wrażenie bogactwa. To jej nie krępowało, wręcz przeciwnie. Bardzo jej się to podobało.
Stojąc w oknie spoglądała na rozciągającą się panoramę Coruscant. Ta planeta według wielu nie miała żadnego uroku. Nazywali ją zwykłym miastem powiększonym do granic możliwości. Ona doceniała jego piękno. Tak naprawdę tylko Coruscant, jako jedyna planeta w galaktyce miała pełne prawo nazywać się metropolią. Właśnie dlatego była stolicą Republiki.
Swój urok pokazywała właśnie w nocy. Kiedy miliardy świateł zapalały się, tworząc feerię barw, dodatkowo zakrzywianą lub zmienianą przez światła prywatnych pojazdów, pełna niezwykłych neonów i wyświetlanych obrazów pokazywała piękno. Wielu nie doceniało tego, co tak naprawdę znaczyły te światła. One pokazywały życie. Każda z tych lamp, które oświetlały planetę mogła być przypisana konkretnemu mieszkańcowi. Licząc od najniższych poziomów, od najbiedniejszych dzielnic do samych szczytów symbolizowały to samo i światłemu umysłowi pozwalały się ogarnąć myślą. Coruscant pokazywało, że jest pełne życia. Nie roślinnego, nie zwierzęcego. Te prymitywne gatunki zostały wyeliminowane, ustępując o wiele doskonalszym, w pełni inteligentnym rasom. Coruscant symbolizowała wyższość istot myślących nad gatunkami pół inteligentnymi. Była symbolem dążenia do władzy, do dominacji, do supremacji.
Idealne miejsce na siedzibę żądnych władzy senatorów, prychnęła pogardliwie. Było to celne porównanie. Za to jakże nie pasujące do siedziby wielbiących życie i broniących słabszych Jedi. Miłujący pokój Zakon musiał jeszcze nie dojść do wniosków, które ona już dawno odkryła. Możliwe też, że po prostu to akceptował jako naturalne. To jeszcze bardziej uwydatniało ich hipokryzję.
Powoli niecierpliwiło ją oczekiwanie. Powinien już się pojawić. Nie lubiła długo czekać, zwłaszcza że nie ona chciała się z nim spotkać. Nie ona zabiegała o jego względy, jak czynili wszyscy głupcy wchodzący w skład jego Rady Separatystów. Nie, to właśnie on zabiegał o spotkanie z nią. I to jej schlebiało. Gdyby to był ktoś inny zapewne by odmówiła. Nie miała czasu na spotkania towarzyskie. To jednak był potężny człowiek. Choć starszy, to dzięki Mocy nawet się tego nie odczuwało. Wręcz przeciwnie, promieniował witalnością, dostojeństwem i….. potęgą.
O tak, hrabia Dooku był zaiste bardzo potężny.
W końcu drzwi tego pomieszczenia rozsunęły się. Tylko on znał kod, który jej przekazał wraz z datakartą informującą o miejscu spotkania. I razem z kurierem, który umarł na jej oczach tuż po jej dostarczeniu. Umarli nie zdradzają tajemnic.
Automatyczne drzwi rozsunęły się z cichym, właściwym dla nich sykiem, który dzięki ciszy panującej w pomieszczeniu był doskonale słyszalny. Pochwali rozległy się jego kroki, które odbijały się echem po dźwiękoszczelnym pomieszczeniu. Miał długi, wniosły krok, godzien pewnej siebie osoby, jaką był.
Nie odwróciła się. Nie chciała okazać, że trochę obawia się tego spotkania. Jej obawy nasiliły się właśnie teraz, kiedy się pojawił. Wyczuwała jego obecność, choć nie miała w sobie krzty Mocy, którą on władał bez ograniczeń. Przez chwilę przez jej głowę przemknęła myśl, że to on sam pozwala jej się w jakiś sposób wyczuwać.
-Witaj, lady Amarantine- przemówił Dooku swoim zwyczajowym tonem głosu. Ton nawykły do rozkazywania, a jednocześnie nie zawierający w sobie nawet krztyny zbędnych emocji. Mimo to zdawał się być uprzejmy i stosowny do chwili. Nie mogła zdecydować, czy ten efekt Dooku osiąga pomagając sobie manipulacjami Mocą, czy też to wrodzona umiejętność hrabiego.
-Witaj hrabio- powiedziała odwracając się od okna. Jej fioletowe oczy zogniskowały swoje spojrzenie na twarzy mężczyzny. Hrabia był bardzo wysoki. Z powodu półmroku panujących w pokoju był prawie niewidoczny, jedynie jego białe włosy oraz broda, a także ciemnobrązowy płaszcz były jako tako widoczne.
-Zapewne zastanawia cię, z jakich powodów cię tu wezwałem- powiedział hrabia stwierdzając fakt, modulując go jednak do trybu przypuszczającego. Nie musiał tego robić, to było oczywiste, ale względy krasomówstwa wymagały czegoś takiego.
-Nie wezwałeś mnie- żachnęła się- Poprosiłeś o spotkanie, a ja wyraziłam na nie zgodę- odpowiedziała mu buntowniczo. Po chwili już żałowała tych słów, wypowiedzianych we właściwym jej gniewie. Spodziewała się, że Dooku jej skarci, udowodni swoją rację, ale hrabia postąpił inaczej.
-Niech i tak będzie- odparł po prostu ugodowo. Zastanawiało ją, co to może oznaczać. Możliwe, że Dooku był tak pewien swojej potęgi, że nie widział powodu marnować cennego czasu na spory z nią. Wiedział, że zmusi ją do zrobienia czego sobie tylko zażyczy, a ona nie zdoła mu się przeciwstawić. Z drugiej jednak strony możliwe było to, że chciał osiągnąć jakiś cel, który wymagał jej pomocy. Z własnej woli, nie zaś za pomocą przymusu wywołanego zaburzeniem Mocy, lub Ciemną Stroną. To dobrze rokowało na przyszłość. Wiedziała, że stąpa po cienkiej linie, ale możliwe, że uda się jej przechylić swoją osobę, na najbardziej korzystną stronę.
-Przybyłem tu, aby złożyć ci pewną propozycję- kontynuował po chwili Dooku. Po każdym wypowiedzianym zdaniu robił chwilę przerwy, jakby celowo zostawiając jej sekundy na własną interpretację jego słów i zastanowienie się nad nimi. Dooku chciał, aby czuła mętlik w głowie! Znała tę technikę, sama ją stosowała. Zmuszenie do rozmyślania rozpraszało skupienie umysłu, co później odbijało się niekorzystnie na dalszej rozmowie. Do tego dodac należało strach, jaki wzbudzało się w rozmówcy i otrzymywało się to, co się chciało: osoba była bezbronna i zgadzała się z własnej woli, wiążąc z rozmówcą więzią zastraszenia!
Miała ochotę przygryźć wargę, ale nie pozwoliła sobie na tak świetnie widoczny objaw zdenerwowania. Dooku był mistrzem sztuki kontrolowanej konwersacji. Przy nim czuła się jak uczniak.
-Jaka to propozycja?- spytała się sucho i rzeczowo. Przez moment wydawało się, że Dooku się uśmiechnął. A może nie? Możliwe, że zbytnio zmodulowała głos, co naprowadziło hrabiego na jej tok myślenia. Nie musiał odczytywać jej myśli, on je odgadywał! Na pewno wiedział, o czym przed chwilą myślała, co podejrzewała. Możliwe nawet, że ten świadomy uśmiech miał skłonić ją do rozmyślania nad tym, nad czym zastanawia się teraz!
-Chcę, abyś wstąpiła do mojej armii.- powiedział krótko Dooku i znów przerwał.
W końcu zrozumiała. Dooku osiągnął cel. Rozproszył jej skupienie, zmusił do szamotania myślą na różne strony. Wszystko to zaś osiągnął znikomymi środkami! Przelotny uśmiech, dumna postawa, aura władzy, oszczędne słowa, to wszystko miało składać się na te jeden element, który miał przeważyć w ich negocjacjach! Ba, gotowa była nawet się założyć, że miejsce spotkania i sposób, w jakie przebiegało, w półmroku miał jeszcze potęgować powyższe czynniki!
-Wiedziałem, że się domyślisz- powiedział Dooku z nutką satysfakcji- To właśnie twoja przenikliwość, lady Amarantine czyni z ciebie tak dobry nabytek dla mojej armii. Twój analityczny umysł czyni z ciebie wspaniałego dowódcę wojskowego. Proponuję ci stopień generała Separatystów.
Ach, w końcu konkretna propozycja! Nareszcie coś więcej, niż szczątkowe zdanie. Nareszcie otwarte karty. Teraz już wiedziała, że wszystkie wnioski, do których doszła były prawidłowe, a jednocześnie uświadomiła sobie jak bardzo bezwartościowe. Miały tylko przeprowadzić Dooku bezstresowo przez pierwszą część konwersacji, w którym mógł spodziewać się monologu w jej wykonaniu, pełnego żądań i próby zagarnięcia jak najwięcej dla siebie. Dooku wiedział, że jej analityczny umysł czasami może być niemal przekleństwem. Klątwą, której chciała się pozbyć. Nie mógł się tego znikąd dowiedzieć, musiał sam się tego domyśleć. Cóż to był za światły umysł!
Wszystko to zaś po to, aby zaprezentować, jak bardzo jest potężny. Zamiast żmudnego przebijania ofert demonstracja umiejętności i oferta, którą mogła przyjąć, lub też nie. Zapewne odmowa równała się ze śmiercią. Płaszcz zasłaniał pas Dooku, więc nie wiedziała, czy ma swój miecz świetlny. Musiał mieć. Zawsze nosił.
Mimo wszystko nie byłaby sobą, gdyby nie targowała się o jak najwięcej. To było silniejsze niż jej strach. Kolejna cecha, która czyniła z niej wartościową osobę w oczach Dooku.
-Co będę z tego miała?- spytała. Dooku musiał spodziewać się tego pytania. Oczywiście wiedział, że je zada. Odpowiedział bez wahania.
-Przeżyjesz. Do tego zaś, kiedy obalimy Republikę będziesz mogła liczyć na wysoką pozycję i liczne bogactwa.
To była oferta, którą chciała usłyszeć. Mimo to wahała się z jej przyjęciem. Wiedziała, że wszystko zależy od tego jednego, kluczowego słowa: jeśli. Ona lubiła tylko pewne oferty. Mimo to wiedziała, czemu równałaby się odmowa hrabiemu. Znała go zbyt dobrze, zwłaszcza z jego dawniejszych czasów.
-Oczywiście zgadzam się, drogi hrabio- odparła uśmiechając się szatańsko. Dooku nadal zachowywał kamienną twarz.
-Cieszy mnie twoja szybka decyzja- odparł obojętnym tonem- Równie szybko zostanie ci przyznane twoje pierwsze zadanie.
Lady Amarantine nie odezwała się nawet słowem. Wiedziała, że Dooku należy słuchać i tylko słuchać. Jego słów nie można było kwestionować, czy tez poddawać w wątpliwość. Był jednostką autorytarną.
-Moi szpiedzy donieśli mi, że Republika ma zamiar zaatakować jedną z granicznych planet Konfederacji. Nazywa się Razoth. Chcę ją utrzymać. To będzie twoim zadaniem. Jutro otrzymasz fundusze na podróż na tę planetę. Tam już na ciebie czekają.
Lady nie zdziwiła się, że Dooku wiedział jaką podejmie decyzję.
-Sposób wykonania tego zadania pozostawiam tobie. Wiedz tylko, że nie akceptuję porażki. Ta planeta należy do konfederacji i tak ma pozostać- odparł Dooku, po czym nie czekając na jej odpowiedź odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku drzwi. Wkrótce po jego obecności została już tylko aura strachu, którą wzbudzał gdziekolwiek się pojawił.
 Powrót do góry »
Wyświetl posty z ostatnich:   
Forum Rise of the Empire RPG Strona Główna » Opowiadania » Na tyłach wroga.
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach




Solaris phpBB theme/template by Jakob Persson
Copyright © Jakob Persson 2003

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group