FAQ Zaloguj
Szukaj Profil
Użytkownicy Grupy
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Rejestracja
Never say never again
Idź do strony 1, 2  Następny
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Forum Rise of the Empire RPG Strona Główna » Najemnicy » Never say never again
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Woland
Game Master



Dołączył: 13 Lis 2006
Posty: 612
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Turek Stadt

 Post Wysłany: Sob 21:01, 21 Mar 2009    Temat postu: Never say never again

GM: Woland
Gracze: Uriel Khaan, Hanharr, Argyus

Nar-Shadaa

Nar-Shadaa nie należała do miłych miejsc, szczególnie dla młodych kobiet, zwłaszcza tych przemierzających brudne zaułki w pojedynkę… Uriel zdążyła się już przyzwyczaić do chamskich zaczepek podpitych przechodniów, ale mimo wszystko wciąż napawało ją to odrazą. Istoty różnych ras, prawdziwy przekrój Galaktyki, spojony tylko krańcowym upodleniem i brakiem szacunku dla własnego jestestwa. Mijając kolejne prowizoryczne budowle posklecane z dykty i starych kontenerów młoda Jedi czuła na sobie czyjś wzrok. Czuła wyraźnie, że ktoś ją obserwuje… śledzi każdy jej ruch, nie tylko prześlizguje się po zgrabnej figurze, ale natarczywie gapi się na nią. Szybkie spojrzenie rzucone za siebie upewniło ją, że ma „ogon”. Mężczyzna w poplamionym kombinezonie podążał za nią powoli przesuwając się w cieniu ścian, krótko przycięte szpakowate włosy odsłaniały sporych rozmiarów bliznę na czole ciągnącą się, aż do łuku brwiowego. Nie chcąc zdradzać, że go zauważyła Uriel nie mogła przyjrzeć mu się dokładniej. Dziewczyna skręciła w kolejną uliczkę przyspieszając równocześnie kroku. Słyszała za sobą szybsze kroki prześladowcy, który starał się nie stracić z oczu śledzonego obiektu. Uliczka w którą skręciła po kilkunastu metrach skręcała w ślepy zaułek zawalony starymi pudłami i poprzecinany sznurami kabli doprowadzających prąd do kontenerów.

Coruscant – Świątynia Jedi
Hanharr składał powoli części miecza świetlnego. Lekko zużyta broń ostatnio zaczynała odmawiać posłuszeństwa, co gorsza w najbardziej nieodpowiednich momentach. Wookie delikatnie założył ostatnią płytkę rękojeści zamykając ponownie cały mechanizm w szczelnej cylindrycznej obudowie. Jedi powoli dokręcał śrubki kiedy drzwi jego pokoju rozsunęły się z delikatnym szmerem. Hanharr nie odrywając wzroku od swojego miecza warknął coś pod nosem. W odpowiedzi usłyszał metaliczny głos.
-Przepraszam jeśli przeszkadzam padawanie Hanharr, ale Mistrz Windu prosił, żebyś niezwłocznie przybył do Sali posiedzeń Rady.
Wookie nie miał pojęcia czego może od niego oczekiwać jego Mistrz, mógł się jedynie domyślać, że chodziło o coś ważnego skoro wzywano go przed oblicze Rady Jedi. Srebrzysty droid w drzwiach oddalił się w międzyczasie, wciąż słychać było stukot jego nóg na korytarzu.


Post został pochwalony 0 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Uriel Khaan
Rycerz Jedi



Dołączył: 16 Lis 2005
Posty: 368
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Nar Shaddaa

 Post Wysłany: Nie 13:26, 22 Mar 2009    Temat postu:

Pasowała tu. Pasowała do tej globalnej speluny ściśniętej w tłustych łapskach huttyjskich mafiozów. Urodziła się tutaj, tu uczyła pierwszych kroków i słów, przynajmniej do czasu, gdy do kantyny w której pracowała jej matka nie zawitała stara Jedi. Na Coruscant stała się tym, kogo widzą wszyscy, którzy na nią patrzą, jednak głęboko w środku nadal była theelinką, urodzoną tylko po to, by tańczyć i śpiewać ku uciesze tłumu. Pewnie dlatego, tak wprawnie potrafiła się tu odnaleźć...

Przyleciała ledwo trzy dni temu. Lot z Coruscant do Nar Shaddaa spędziła skryta w magazynie pierwszego lepszego statku, który dojrzała na lądowisku. Pragnęła zostawić cały ten zgiełk za sobą, chociaż można by stwierdzić, że trafiając tu wcale nie wybrała lepiej. Wybrała- to był inny chaos. Wybielony do granic możliwości Coruscant, gnijący od środka, ale pozostający w świetle fleszy był dla niej kompletnie obcy, a tu... Mrok, Ciemność, Zło... Nie ukrywało się po kątach, było tak namacalne, że można było czuć się bezpiecznie, przez samą świadomość, że istniało, że widziało się je na własne oczy. Tu można było spodziewać się wszystkiego, wiedziałeś w co się pakujesz skręcając w ciemniejszą ulicę. Na Coruscant traciłeś tą czujność.

W pierwszym lepszym sklepie wymieniła elegancką, senacką suknie na cokolwiek, co by pozwoliło jej wmieszać się w tłum. Wybór nie był zbyt szeroki, mogła wybrać między strojem kurtyzany, prostytutki, a strojem dla dziwki. Theelińska dusza ciągnęła ją ku najskąpszemu odzieniu, a trening jedi ku najbardziej wygodnemu i prostemu. Wybrała kompromis, długie skórzane spodnie, wysokie buty, krótki top zapinany na sprzączki i równie krotką kurtkę, za którą mogła schować swój miecz świetlny. Tak nie wyróżniała się niczym wśród całej gamy istot, które mijała. Nawet blaster przy pasie nikogo tu nie dziwił. Cóż... Tu mało co kogo dziwiło.

Śledzącego ją mężczyznę spostrzegła gdy wyszła z kantyny, głupio przyznać, że dopiero wtedy, jednak w barze nie żałowała sobie przyjemności. Wsunęła dłonie do kieszeni spodni i szła powoli, nasłuchując swoich kroków, jak i ledwo słyszalnego oddechu osoby ją śledzącej. Zatrzymała się na moment przy jakimś Durosie, zapalającym papierosa, zamieniła parę słów i pozwoliła, by mężczyzna użyczył jej ognia, jednocześnie zerkając jak gdyby nigdy nic w stronę śledzącego ją mężczyzny. Podziękowała durosowi i ruszyła dalej, jakby w ogóle nie wiedziała, że ktokolwiek szwenda się jej na ogonie. Szła spokojnie, wyzbywając się dostojnej postawy jedi.

~ Ah... Ślepy zaułek, nie do końca tu chciałam trafić...~

Pomyślała, zerkając na wysoką ścianę która wyrosła przed nią. Spojrzała na pudła, poczuła mrowienie w opuszkach palców, słysząc zbliżające się kroki. Nie podobało jej się, że ktokolwiek ją śledzi, tym bardziej na Nar Shaddaa, tu można było spodziewać się wszystkiego. Bardziej jednak interesowało ją KTO i DLACZEGO ją śledzi. Przymknęła oczy, nie będzie się ukrywała, a dawno już też przestała mieć żal po każdej istocie którą zabiła. Miecz ukryty pod kurtką poruszył się lekko, jakby gotowy by jego właścicielka ujęła go w dłonie. Skupiła się.



[off] ODPISYWAĆ BO WAM ŁAPY UCIAPIE!!![/off]


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Uriel Khaan dnia Pon 0:32, 23 Mar 2009, w całości zmieniany 1 raz
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Hanharr
Padawan



Dołączył: 22 Sie 2005
Posty: 172
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Kashyyyk

 Post Wysłany: Wto 0:17, 24 Mar 2009    Temat postu:

To nie była łatwa robota. Wymagała skupienia i precyzji. Ale ktoś musiał ją wykonać. A Wookiee nie miał zamiaru powierzać nikomu swojego miecza świetlnego. Już prędzej zgoliłby futro na plecach niż pozwolił aby jakieś niepowołane kończyny, czyli wszystkie kończyny poza jego własnymi, grzebały przy jego broni. Tak więc pracował sam. Dookoła niego panował półmrok. Skąpe światło wpadało przez zasłonięte żaluzje znacząc podłogę jasnymi smugami. W snopach światła leniwie wirował kurz to wznosząc się, to opadając powoli – zależnie od tego jaki podmuch wiatru nadszedł. W tym dość ponurym otoczeniu nad wyraz jaskrawym wydawało się światło lamy przy, której pracował Jedi. Ta rzucała okrąg jasności na niewielki stolik, który zawalony był w tej chwili dość pokaźną liczną przeróżnych części i narzędzi. Jednak bałagan był tylko pozorny, Hanharr bez najmniejszego problemu, nawet bez podnoszenia wzroku znad broni, wiedział dokładnie gdzie sięgać aby znaleźć poszukiwany komponent. A jednak, gdyby nie futro, jego czoło byłoby w tej chwili pokryte kropelkami potu. Mimo całej swojej wprawy w naprawach, zawsze czuł ten dreszczyk niepokoju, przebiegający po całym kręgosłupie, gdy przychodziło do grzebania w mieczu świetlnym. Jakby za każdym razem robił to po raz pierwszy. Szczególnie, że jego egzemplarz nie należał do nowych. Swoje już przeszedł… Nie dziwne więc, że coraz częściej grymasił i odmawiał współpracy. A głupio byłoby zginąć dlatego, że świetlówka nie postanowiła łaskawie zaświecić. Tak. Zdecydowanie głupio. Przerwał nawet na chwilę pracę aby wyobrazić sobie jak głupio by to było. Zaraz jednak wrócił do swojego zajęcia, w zasadzie pozostawało mu już tylko przypasować ostanie śrubki, dograć ostanie elementy. Z najwyższą ostrożnością, kolejna głupia rzecz: zniszczyć cały wysiłek tuż przed końcem roboty, zamontował ostatni element. Odsapnął cicho, acz z ulgą, jakby właśnie rozbroił bombę podłożoną przez szaleńca pod przedszkole, i dokręcił ostatnią malutką śrubeczkę. Już miał podnieść się z pozycji lotosu w jakiej spędził ostanie kilka godzin, gdy cichy syk oznajmił mu, iż ma gościa. Zaiste. Nie był to jednak gość szczególnie ciekawy. Ot, droid protokolarny. Lecz już to co miał do powiedzenia okazało się co najmniej ciekawe. Czego też mogli od niego chcieć Mistrzowie? Ciężko było powiedzieć jednoznacznie. Ale chyba nie było to nic złego, nie przypomniał sobie aby ostatnio coś… napsocił. Wstając wciąż roztrząsał tą kwestię. W końcu przyjął najprostszą wersję: chcą skierować go na kolejną misję. I dobrze. Spędził w Świątyni już dobry kawałek czasu. Nie żałował. Pozwoliło mu to odpocząć. Jednak powoli zaczynał się nudzić. Ale, ale. Ciche brzęczenie wypełniło komnatę. Machnął dla zabawy mieczem. Czerwono-niebieska smuga zawirowała w powietrzu tylko po to aby po chwili zgasnąć. Mrok jaki po tym zapadł wydawał się być jeszcze bardziej mroczny niż przedtem. Złudzenie jednak szybko minęło. Jedi zadowolony z udanego testu postanowił bezzwłocznie ruszyć do Rady. Już, już miał wychodzić, kiedy przypomniał sobie o pewnym drobiazgu. Podszedł do niewielkiej szafki stojącej w kącie jego świątynnej klitki i podlał rezydującą tam roślinkę. Po tym odsłonił okno wpuszczając do wnętrza jasność. Mógłby niemal przysiąc, iż jego, cóż, podopieczny, drgnął gdy tylko poczuł światło. Ale to było pewnie tylko złudzenie. Z resztą: miał teraz na głowie poważniejsze problemy. Przypiął miecz do pasa i opuścił komnatę. W oddali wciąż słychać było kroki blaszanego posłańca. Wookiee szybkim krokiem ruszył w gąszcz świątynnych korytarzy. W końcu nowa misja czekała! A przynajmniej taka była jego cicha nadzieję…

Post został pochwalony 0 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Chudeusz
Ja tu tylko sprzątam



Dołączył: 26 Lut 2009
Posty: 309
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: z domu wariatów

 Post Wysłany: Sob 14:26, 04 Kwi 2009    Temat postu:

Nar-Shadaa

Młoda Padawanka postanowiła stawić czoła swojemu prześladowcy, stanęła na środku zaułka tak że trudno byłoby ją nie zauważyć i czekała. Kroki zbliżały się nieubłaganie ich rytm odmierzało bicie serca Uriel. nagle ustały a zza narożnika rozległ się głos. Niski i całkiem przyjemny głos starszego mężczyzny. jednak o wiele ważniejsze od jego tonu było przesłanie które ów głos przyniósł.
- wychodzę i nie mam złych zamiarów, byłbym niezmiernie wdzięczny za nie strzelanie do mnie
- głos, a raczej jego właściciel odczekał chwilę i nie doczekawszy się odpowiedzi ostrożnie i pomału wyszedł zza rogu stając na przeciwko wzburzonej Padawanki. Jego lekko uniesione ręce sygnalizowały pokojowe zamiary. Twarz jednak była nieodgadniona. Uriel zdawało się że skądś zna tego mężczyznę. Nie była jednak w stanie przypomnieć sobie kim on był.
Jesteś równie piękna jak twoja matka, Uriel.
Baryton mężczyzny był ciepły i uspokajający, współgrał z delikatną siwizną skroni i ciepłymi oczami. Padawanka zauważyła że zarówno strój jak i blizna nie pasują do niego, zupełnie jakby stanowiły element przebrania.
- Nie poznajesz mnie prawda... zagadkowy uśmiech zagościł na twarzy mężczyzny a on sam postąpił krok bliżej w kierunku padawanki.

-----------------

Coruscant – Rada Jedi

[link widoczny dla zalogowanych]


Wookie szybko stanął przed wrotami prowadzącymi do sali rady, nie ośmielił się jednak przekroczyć ich nieproszony. Był pewien, że w sali znajdują się mistrzowie, czuł bowiem te delikatne i przyjemne zawirowanie mocy. Towarzyszyło ono zawsze potężnym sługom jasnej strony. Również mistrzowie wyczuli obecność czekającego pod drzwiami Harharra. śluza otworzyła się i włochaty jedi dostojnie wkroczył pomiędzy mistrzów. Wymieniwszy grzecznościowe powitanie zastygł bez ruchu. Skład rady był wyjątkowo liczny, co znaczyło, że jego misja jest wielkiej wagi. Nie śmiał przerwać milczenia wiedząc, że cierpliwość jest cnotą, nie oparł się jednak pokusie rzucenia okiem na członków rady. Mistrzowie wyglądali na zmartwionych najwidoczniej decyzja którą podjęli była wyjątkowo trudna. Pierwszy odezwał się Mace Windu, Znał on Harharra z operacji na powierzchnie Neimodi i cenił go jako dzielnego wojownika i oddanego sprawie jedi.
-Wezwaliśmy Cię by powierzyć misję niezwykłej wagi. Wiemy, że jesteś jedynym, który jest w stanie zakończyć ją bez zbędnego rozlewu krwi.
Mace spojrzał niespokojnie na Yodę ale mistrz zachowywał kamienny spokój. Najwidoczniej podjął już ostateczną decyzję i pogodził się z nią. Czarnoskóry mistrz kontynuował odprawę.
- Twoim zadaniem jest odnaleźć i sprowadzić z powrotem na łono zakonu Padawankę mistrza Quniana Vosa. Uriel Khaan. Moc jest w niej silna a ona sama jest zagubiona. Od czasu utraty pierwszego mistrza jej pragnienie dążenia jasną stroną mocy znacznie osłabło. Teraz kiedy jest sama stanowi łatwy cel dla wysłanników ciemnej strony.
Mace Windu skinął ręką i na hologramie pojawiła się postać młodej kobiety o fioletowych włosach odzianej w senackie szaty. Po chwili hologram został zastąpiony przez jeden z Kosmoportów na Nar Shaddaa
-Wiemy, że udała się na swoją rodzinna Nar Shaddaa. Wiemy też że jest sama i zagubiona. Rada nie może pozwolić Dooku na zdobycie kolejnego akolity. Dlatego...
Mace zwiesił na chwilę głos wahając się nad tym jak ująć w słowa swoje myśli.
- Sprowadzić ją musisz... lub zabić.
- Yoda wybawił mistrza z kłopotu. Jednak rozszerzone z zaskoczenia oczy Wookiego mówiły same za siebie.
- GERAARARRR (ale dlaczego?)
głuche i gardłowe warkniecie Harharra przesycone było smutkiem i żalem. Zabrał głos pierwszy raz od momentu powitania. To co powiedział Yoda wydawało się straszne.
- Jeżeli zawiedziesz, obronić jej nie jesteśmy w stanie. Uriel potencjał duży ma, wiele szkód wyrządzić może. Uratować ją musisz by jej śmierci uniknąć
Yoda zamilkł a Mace szybko starał się skończyć odprawę.
- Nie polecisz sam, wyślemy z Tobą kilku komandosów dowodzonych przez Kapitana Argyusa. To zaufany oficer od lat służący Senatowi i Republice. Droid cię do niego zaprowadzi. Kapitan zorganizuje wasz transpport na Nar Shaddaa i zaopatrzenie. Niestety nic więcej nie mogę Ci powiedzieć. Niech moc Będzie z Tobą.

Wizyta dobiegła końca a Harrhar został wyprowadzony z sali rady. Idąc za droidem miał przed oczami smutne twarze Mistrzów i sens misji. Nie mógł zawieść jego porażka będzie oznaczała śmierć Uriel Khaan. Drwi otworzyły się z sykiem i wszedł do pomieszczenia w którym przebywało sześć osób. Jedna z nich podeszła do niego przedstawiając sie służbowo.
- Kapitan Argyus, i drużyna zwiadu z 101 legionu desantowego. Witam w naszych skromnych progach.

[off] Przejmuje waszą misję w spadku, jeżeli są nieścisłości proszę o kontakt.

Arygus znasz cel misji i możesz sobie opisać 5 członków zespołu jeżeli nie chcesz zostaną stworzeni z urzędu. Macie chwilkę żeby pogadać i się poznać. [/off]


Post został pochwalony 0 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Uriel Khaan
Rycerz Jedi



Dołączył: 16 Lis 2005
Posty: 368
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Nar Shaddaa

 Post Wysłany: Pon 15:06, 06 Kwi 2009    Temat postu:

Przyjrzała się mężczyźnie prędko, starając się przypomnieć sobie cokolwiek. Skąd mogla go znać? Nie pasował do pleneru, a już na pewno do ciemnych zaułków księżyca.
- A powinnam?- zapytała, lekko nieufnie, nadal będąc gotową, by w każdej chwili sięgnąć miecza.

Uśmiech zniknął z jego twarzy, ze spokojem i patrząc jej prosto w oczy przedstawił się - Garet Das. Ale zapewne pamiętasz mnie jako wujka Hardego, To było jakieś 15 lat temu, jeszcze jak się ścigałem na Pod racerach. - Garet przyjął pozę zwycięzcy wyścigu i Młoda dziewczyna sięgnęła w głąb wspomnień. Faktycznie był taki gość, kręcił się koło jej matki odkąd pamiętała. Młody bogaty i przystojny z jakiegoś powodu dostawał ciągle kosza, co z resztą nie przeszkadzało mu próbować. - Pamiętasz mnie już?- Zapytał widząc błysk zrozumienia w oczach dziewczyny.

- Może.- odparła krótko, mrużąc lekko oczy. Fakt, przypominała sobie co nieco, jednak nie tłumaczyło to jednej kluczowej rzeczy. Czemu, po 15 latach, w czasie których zdążyła o tym mężczyźnie zapomnieć, nagle jest przez niego śledzona? Zwłaszcza, iż nie rozpowiadała na prawo i lewo swego powrotu w rodzinne strony.- Jeżeli chciałeś ze mną porozmawiać czemu po prostu nie podszedłeś, jak normalny.- wtrąciła, opuszczając już gardę.

- To Nar Shaddaa dziecko, tu niczego nie robi się normalnie. - Garet westchnął i wpakował ręce do kieszeni ostrożnie się rozglądając. - To już nie to samo miejsce co dawniej. Czekałem na Ciebie, obawiam się że mam złe wieści. Jesteś poszukiwana a za Twoją głowę wyznaczono solidną nagrodę. Twoja matka kiedy jeszcze żyłą... Kochałem ją. - Mężczyzna nachylił się w stronę Uriel a w jego oczach pojawiły się łzy, Poczuła jego cierpienie, wręcz fizyczny ból kiedy mówił dalej. - Nie potrafiłem jej ochronić a teraz, teraz oni zabiją Ciebie. Musisz Uciekać z Nar Shaddaa. W tym mogę Ci pomóc, potem, potem trzeba będzie ustalić kto chce Twojej głowy Uriel. I zabić go. - Mężczyzna nagle stwardniał a z jego aury można było wyczuć emanująca nienawiść.

- Czekaj, moment.- poprawiła kurtkę, upewniając się, że rękojeść jej miecza jest bezpiecznie ukryta.- Nagrodę? Moja matka? Za co?- wydusiła z siebie, chociaż to wszystko miało dla niej jakiś dziwnie mały sens. Uczucia mężczyzny mimowolnie przelały się na nią szczególnie gdy każdą kolejną wypowiadaną kwestią podchodził bliżej.- O co chodzi? Jak to nie potrafiłeś ochronić? Przecież ona zachorowała, była chora, zmarła...- przerwała w połowie. Hellbrecht próbował wykupić ciało jej matki od huttów, jednak Ci szli w zaparte i nie dało rady. Spojrzała na mężczyznę, jednak gdy usłyszała o zabijaniu...- Nie.- powiedziała stanowczo.- Nie będę nikogo zabijała.

Garet żachnął się po czym westchnął ciężko. Odwrócił się od dziewczyny i oparł o ścianę po czym cichym głosem zaczął mówić. - Nie powinnaś była jej odwiedzać, Była z Ciebie cholernie dumna, Moja córka została rycerzem jedi. Zakon, służba i takie tam pierdoły. Zwróciłaś na nią uwagę Huttów. Rzadko trafia się możliwość uderzenia w rodzinę Jedi. Myślałaś że co, że twoje czyny nie niosą konsekwencji? To co wyczynialiście z Hellbrechtem nie wszystkim się podobało. - Głos mężczyzny załamał się i kończył opowiadać znacznie ciszej i mniej składnie. - Zachorowała z dnia na dzień, tak po prostu i nikt nie mógł jej pomóc, umarła bardzo szybko. Otruli ją rozumiesz! Myślisz ze dlaczego nie wydali Ciała. Nawet nie wiem czy jest pochowana. Komuś bardzo zależało na jej śmierci. A teraz chodzi im o Ciebie!!!

- Ciszej...- syknęła, rozglądając się. Złapała mężczyznę za ramie i przyciągnęła.- Jaki miało by to sens? Przecież wiadomo, że jedi nie przywiązuje wagi do swojej rodziny, jaki mieliby sens w zabijaniu jej?- szepnęła.- Nie odwiedzałam jej przez prawie 15 lat, po co... - to, że ona sama z pewnością nadepnęła na odcisk paru osobnikom z Black Sun było jasne i wiadome, jednak przecież, bez przesady, nie trąbiono o tym na prawo i lewo.- Powiesz mi kto to był, jest... Kto za tym stoi...?

Mężczyzna nachylił się nad jej uchem po czym wyszeptał. - NIE!. Nie mogę Ci tego powiedzieć, Poza tym nie mam dowodów. I nie mów na głos o słońcu, to niebezpieczne.- odepchnął ją gwałtownie.- Nie możemy tu dłużej rozmawiać. Chodź za mną na lądowisko. Na pokładzie mojego frachtowca będziemy bezpieczniejsi. Wtedy Ci wszystko wyjaśnię. - Garet wyjrzał zza narożnika po czym ostrożnie ruszył w stronę kosmoportu dając Uriel czas na pójście za nim.

Westchnęła cicho, zerkając w puste niebo nad sobą. Naprawdę chciała mieć spokój, a teraz żałowała, że zgasiła tego zapalonego papierosa i tego, ze w ogóle tu przyleciała. Miała jedynie załatwić parę niedokończonych spraw, odwiedzić grób matki, a później... Cóż, nad tym co później już się nie zastanawiała. Mało komu można było na Nar Shaddaa zaufać, jednak z drugiej strony... Z drugiej strony działanie, było lepsze niż stagnacja.

Odczekała stosowną chwilę i powoli ruszyła w stronę kosmoportu.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Uriel Khaan dnia Pon 15:11, 06 Kwi 2009, w całości zmieniany 1 raz
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Chudeusz
Ja tu tylko sprzątam



Dołączył: 26 Lut 2009
Posty: 309
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: z domu wariatów

 Post Wysłany: Pon 20:52, 06 Kwi 2009    Temat postu:

[off] dołącza Cal Jerico witamy przez dwa posty na pewno nie zginiesz Very Happy [off]

Cal siedział na dachu i podziwiał piękną twarz dziewczyny w wizjerze swojego karabinu. Z tej odległości nie sposób było chybić, Parzył jak jej partner z nią rozmawia. Staruszkowi bardzo zależało na tym żeby nic jej się nie stało. Nie przeszkadzało mu to jednak dbać o własną skórę, mimo że karabin był ustawiony na ogłuszanie powinien spokojnie wyeliminować zagrożenie jednym strzałem. Cal słyszał sporą część rozmowy dzięki nadajnikowi, który Garet miał przy sobie, gdyby poszło coś nie tak miał ogłuszyć dziewczynę. Szybko zrozumiał w jakie gówno młoda wdepnęła i prawie zaczął jej żałować. Dłoń drgnęła gdy Uriel przyciągnęła do siebie Gareta, wystarczyło jedno słowo.
- NIE! - rozległo się w słuchawce, jeszcze nie teraz.
Das uwolnił się z uchwytu kobiety i ruszył w kierunku kosmoportu. Chwilę później Cal usłyszał w słuchawce cichy szept kompana.
- Sprawdź czy za mną idzie i dopilnuj żeby nikt jej nie śledził. Nie chcę żeby cokolwiek jej się stało. Spotkamy się na "Mynocku"
Cal zadrżał na myśl o wysłużonym transportowcu klasy Barloz. Zawsze kiedy latali tym złomem zastanawiał się czemu on jeszcze nie stracił licencji na loty międzygwiezdne. W każdym razie nie będzie go długo szukał.

Szybko pozbierał swe rzeczy i ruszył dachami ubezpieczając idącą dołem parę.

Uriel przemykała się zaułkami podążając śladem Gareta. Im bliżej kosmoportu tym bardziej szemrana okolica. Jej przewodnik zdecydowanie nie prowadził bezpecznego i legalnego żywota. Zmysł jedi po raz kolejny ostrzegł ją. Czuła, że znowu ktoś za nią podąrza. A raczej trzech gości. Szli za Uriel od jakichś pięciu minut. Najwyraźniej blaster nie był wystarczająco skutecznym odstraszaczem.
Skręciła za róg i ujrzała Dasa rozmawiającego z dwoma podejrzanymi typami.
- Nie interesuje mnie kim jesteście, po prostu dajcie nam przejść już wam zapłaciłem
-Głos mężczyzny był spokojny, znał tych gości. Wyglądali na zwykłych wymuszaczy jakich pełno w okolicach kosmoportu.
- Nie mówiłeś, że ta dziewczyna jest taka śliczna.
Starszy z mężczyzn uśmiechnął się i oblizał wargi.
Za jej przejście musisz dopłacić chyba że, ona to zrobi w naturze
zarechotał obleśnie. I nagle jego uśmiech zniknął, a twarz przybrała przerażony wyraz.
- spieprzamy - on i jego kumpel zniknęli w ułamku sekundy zostawiając zaskoczonego Dasa i Uriel. Oboje odwrócili się powoli. Trójka która śledziła Uriel stanęła teraz w odległości, niespełna pięciu metrów szczerząc zęby i ukazując cały garnitur zabójczych broni nielegalnych w wielu systemach. Jeden z nich zweryfikował obraz z Holodysku ze stojącą przed nim młodą rycerz jedi.
- Wysstarczająco blisssko. Zzznikaj ssstarcze tylko ona nassss interessssuje - Olbrzymi jaszczur wydawał się być pewny swego, może zbyt pewny.
- PROSZE NIE BIJ! może nieco za głośno i zbyt dobitnie wyskandował Garet, odsuwając się o krok do tyłu.


Post został pochwalony 0 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Cal Jerico
Użyszkodnik



Dołączył: 10 Mar 2009
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Hoth

 Post Wysłany: Wto 13:19, 07 Kwi 2009    Temat postu:

Zauważywszy trzy "cienie" podążające za Dasem i dziewczyną, Cal przyspieszył kroku. Wspiął się po drabince na dach kolejnego budynku, przeskoczył na następny i wyprzedziwszy wszystkich przyklęknął i przywarł do grubej anteny. Czuł, jak łagodny wiatr owiewa mu twarz. Dobrze. W chwili, gdy usłyszał, że Das rozmawia z dwójką nieznajomych, rozstawił karabin i spojrzał przez lunetę na ciemną stalową dżunglę rozpościerającą się w dole. Delikatnie, niemal czule, musnął spust, mierząc w żądnego "dodatkowej opłaty" typa. Przypomniał sobie słowa przysięgi, jaką składali ludzie z jego oddziału tuż po zakończeniu treningu: "To mój karabin. Jest wiele takich jak on, ale ten jest mój...Bez mojego karabinu jestem niczym, beze mnie mój karabin jest niczym.."Nie. To nie on jest celem. Niemniej, plan staruszka zaczynał się komplikować. Zwrócił celownik w stronę dziewczyny. W spektrum ultrafioletu jej twarz wyglądała nadal całkiem ciekawie.
Podążająca ich śladem trójka doszła do wniosku, że dość już zabawy. Das cofnął się. Padł sygnał. Calowi zdało się, że słyszy głosy swych dowódców.
Atakuj! Wyeliminuj cel! Wypełnij misję! Zlikwiduj wroga!
Nie zastanawiaj się! Nie myśl! Wykonaj rozkaz żołnierzu!
ZABIJ!!!

Cal mrugnął szybko oczami. To było takie proste...łatwość, z jaką to przychodziło, była tak wielka, że powinna przepełniać go przerażeniem. Ale dawno już przestał znać strach. I to chyba było jeszcze gorsze.
Wszystko trwało ułamki sekund. Jednym szybkim ruchem przestawił karabin na tryb, którym można było otwierać pojazdy opancerzone i wymierzył w głowę jaszczura. Nie mógł wyeliminować jednym strzałem trzech przeciwników na raz, wiedział jednak z doświadczenia, że widok głowy przywódcy rozpadającej się jak dojrzały owoc, działa zwykle bardzo motywująco. Nacisnął spust i mordercza wiązka pomknęła bezbłędnie do celu...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Cal Jerico dnia Wto 13:29, 07 Kwi 2009, w całości zmieniany 1 raz
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Hanharr
Padawan



Dołączył: 22 Sie 2005
Posty: 172
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Kashyyyk

 Post Wysłany: Czw 15:39, 09 Kwi 2009    Temat postu:

Już stojąc przed drzwiami do sali Rady Wookiee czuł, że coś jest nie tak, że jego misja może okazać się trudniejsza i zdecydowanie bardziej nieprzyjemna niż sądził na początku. Pomiędzy uspokajającymi i przynoszącymi poczucie bezpieczeństwa zawirowaniami w Mocy, jakie towarzyszyły jej wyjątkowo potężnym użytkownikom, wyczuwał subtelne nutki… smutku? Niepewności? Nie mógł tego do końca stwierdzić, ale już samo przypuszczenie nie napawało go optymizmem. Nim jednak dane mu było dogłębniej rozważyć tą kwestię drzwi stanęły przed nim otworem. Wszedł powoli do środka. Grono Mistrzów było wyjątkowo liczne. To tylko potwierdzało jego wcześniejsze domysły. Ostatecznym dowodem były zmartwione miny członków Rady. Sprawa zaczynała się coraz bardziej komplikować. Hanharr zastanawiał się co też mogło tak trapić Mistrzów i w czym może być tutaj pomocny on. Mace Windu do spółki z Yodą szybko nakreślili mu sytuację. A ta rzeczywiście była niewesoła. Wysoce niewesoła. Ostatnie słowa Mistrza Windu ledwo dosłyszał. Jego myśli krążyły teraz zupełnie gdzie indziej. Ruszył sztywno za robotem zastanawiając się jak wiele zmieniła w Zakonie wojna. Dochodzi do tego, że trzeba zabijać wahających się członków… Aby potencjalnie ratować inne życia, to prawda, ale czy można tak postępować? Czy jakąkolwiek śmierć, jakiekolwiek zabójstwo, można usprawiedliwić? Choćby zostało popełnione z najwyższych pobudek, w dobrej wierze? Wątpił w to. I miał nadzieję, że Moc pozwoli mu nie musieć szukać takiego usprawiedliwienia. Tymczasem jednak musiał porzucić swoje rozważania natury moralnej. Jego wycieczka dobiegła końca. Stanął przed dowódcą grupy komandosów, która miała pomóc mu sprowadzić Uriel na drogę jasności. Spojrzawszy nieco w dół, jeszcze nigdy nie spotkał człowieka, który byłby w stanie spojrzeć mu w oczy bez drabiny, Jedi wyciągnął włochatą łapę.
-Witam. Jestem Hanharr. Niech kapitan mnie tak nazywa. – Padawan spojrzał wymownie w stronę reszty oddziału ewidentnie oczekując przedstawienia. Chciał ruszać jak najszybciej, nie było czasu do stracenia. Khaan mogła opuścić Nar Shaddaa w każdej chwili. A szukanie jej po całej Galaktyce zdecydowanie utrudni uratowanie jej…


Post został pochwalony 0 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Uriel Khaan
Rycerz Jedi



Dołączył: 16 Lis 2005
Posty: 368
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Nar Shaddaa

 Post Wysłany: Czw 19:59, 09 Kwi 2009    Temat postu:

Nie spodziewała się, że cokolwiek pójdzie łatwo, zwłaszcza, że na Nar Shaddaa można było zginąć w najmniej oczekiwanym momencie. Fakt, że to tu spędziła pierwsze lata swego życia sprawił, że z zadziwiającą łatwością poruszała się po nawet najgorszych ulicach planety, a przynajmniej w pojedynkę. Już z daleka dojrzała jak Das kurczy się przed jakimiś drabami jednak westchnęła tylko i wsunęła dłonie do kieszeni spodni, podchodząc do nich z nietęgą miną.

- Za jej przejście musisz dopłacić chyba że, ona to zrobi w naturze

Również się uśmiechnęła, bo w sumie co miała zrobić? Nie spodziewała się wiele więcej, a już na pewno zaproszenia na wspólną partię sabbaca przy kieliszki wina prosto z Naboo. Nagła zmiana na twarzach mężczyzn i ją wprowadziła w lekkie zaskoczenie, odwróciła sę powoli.

- Ah... Cóż za wyczucie...- szepnęła do siebie, jednocześnie zerkając na Dasa i jego reakcję.Jego strach był aż nadto wyczuwalne, zadziwiające, że ktoś taki jakimś cudem przetrwał na tej planecie już tyle lat.Skrzywiła się, jego zachowanie było jeszcze bardziej irytujące niż świadomość bycia nieustannie śledzoną. Brakowało jeszcze tego, by Zakon wysłał kogoś, kto miałby ściągnąć ją na Coruscant. Pochód śledzących ją stałby się równie długi co kolejka ustaw zalegających na biurku Kanclerza Palpatine.

Uriel zmrużyła na moment powieki, sięgając ku ich umysłom. To zwykłe pionki, nawet nie wyglądali na inteligentów, starczy tylko odrobinę nagiąć ich umysły tak, aby rozeszło się po kościach, a przede wszystkim po cichu.

- Może jednak jakoś się doga... - nie zdążyła dokończyć, gdy głowa jaszczura eksplodowała obryzgując zarówno stojących obok niego kołków jak i ją cuchnącą posoką.- Shutta... - warknęła. Nici z jej cichego planu. Nie miała nawet teraz czasu na zastanowienie się kto jeszcze w tym wszystkim siedział. Wyciągnęła dłoń i sięgnęła ku jednemu z dwóch pozostałych. Moc przepłynęła przez nią, odrzucając draba z impetem w najbliższą ścianę. nie miała zamiaru być delikatna, zadbała o to, by napastnik uderzył o twardą powierzchnię z jak największym impetem.Zresztą, ktokolwiek pozbył się jaszczura tym łatwiej trafi w pół przytomnego, słaniającego się przy ścianie. Zresztą, tylko jednego potrzebowała żywego.

Nie zwróciła uwagi na to, czy ostatni próbuje uciekać, nie miała zamiaru mu nawet na to pozwolić. Złapała za rękojeść swojego miecza i doskoczyła do ostatniego jaszczura. Fioletowe ostrze przeszło przez jego ogon jak przez masło i chyba tylko cudem młoda jedi zwaliła potwora na ziemię.
- Uh... Teraz... - przysunęła klingę do jego gardła. - Opowiesz coś o sobie, czy mam kontynuować? - zapytała uprzejmie, odgarniając niesforne kosmyki włosów z oczu.


Post został pochwalony 0 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Cal Jerico
Użyszkodnik



Dołączył: 10 Mar 2009
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Hoth

 Post Wysłany: Pią 14:26, 10 Kwi 2009    Temat postu:

Ostatni z napastników nawet nie zdążył zdać sobie sprawy z tego, jak wielkiego mieli pecha. Kolejny strzał trafił go w bok głowy, gdy usiłował złapać równowagę po uderzeniu o ścianę. Cal obserwował przez chwilę, jak bezgłowy zezwłok powoli osuwa się na ziemię, gdy usłyszał charakterystyczny dźwięk i ujrzał świetliste ostrze w dłoni theelinki.
Niech to sith... Mężczyzna zmrużył oczy. *Tego* w umowie nie było.
-Spieprzajcie.-głos Cala był spokojny i cichy, prawie przyjazny. Kwestia nawyku. Wrzeszczenie do nadajnika, choć odruchowe, nie ma sensu, bo tylko zniekształca głos i wzmaga niepotrzebnie napięcie w odbiorcy. Das już był trochę roztrzęsiony, sytuacja wymykała mu się spod kontroli. Przerywając ciszę radiową Cal ryzykował namierzenie, ale nie miał zbytnio wyjścia. Chciał pomóc szefowi odzyskać spokój, zwłaszcza, że trzeba było działać szybko. - Zaraz ktoś się tam pojawi i lepiej, żeby was już wtedy nie było. Droga jest czysta. W razie czego będę was osłaniał. Spotkamy się na miejscu.
Nie czekając na odpowiedź, której z resztą się nie spodziewał, złożył dwunóg karabinu, wstał i ruszył w kierunku kolejnego budynku. Tym razem czekało go trochę wspinaczki, przed nim bowiem stała dość wysoka, smukła, stalowa wieża, oznaczona gdzieniegdzie kolorowymi lampkami. Szukał przez chwilę wejścia na szczyt i upewniwszy się, że będzie miał stamtąd wygodne przejście dalej, zaczął się wspinać po wąskiej drabince.
Skoro dziewczyna uruchomiła tą zabawkę nie ucinając sobie rąk, to znaczy, że nie znalazła jej na ulicy...Zatem najpewniej jest z Zakonu... Wdrapał się mniejwięcej do połowy wysokości i spojrzał w dół. Póki co, droga wolna. Wspinając się dalej przywołał sobie w pamięci wszystkich Jedi, jakich kiedykolwiek widział. Nie było ich wielu, mimo to ta fioletowowłosa ślicznotka niezbyt mu pasowała do wizerunku tamtych. Nie, żeby to miała być jej wada oczywiście, niemniej coś tu nie pasowało. Co ona tu robi? Jest tu incognito? Misja specjalna? Na to wyglądało - miała zinfiltrować i sprawdzić działalność któregoś z syndykatów Nar Shaadda, nakryli ją i teraz musi wiać. A to oznacza tylko jedno...- Cal przysiadł na szczycie wieży; pod nim rozpościerał się widok na całą megapolię- stalowy, lekko połyskujący labirynt, pełen neonów, ludzi i obcych, pełen ciemnych, ślepych zaułków gdzie zakończyło się niejedno życie, gdzie wszystko, absolutnie wszystko, miało swoją cenę.
Muszę czym prędzej to zakończyć, odebrać zapłatę i zapomnieć o całej sprawie, nim wdepnę w nią na tyle, żeby nie mieć odwrotu...


Post został pochwalony 0 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Chudeusz
Ja tu tylko sprzątam



Dołączył: 26 Lut 2009
Posty: 309
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: z domu wariatów

 Post Wysłany: Pią 23:59, 10 Kwi 2009    Temat postu:

Wszystko działo się w ułamkach sekundy, Śmierć pierwszego jaszczura i błyskawiczna reakcja dziewczyny. Zarówno tajemniczy snajper jak i Młoda Rycerz Jedi pokazali koncertowo jak należy radzić sobie, no właśnie z kim.
Thrandoshanie najczęściej byli łowcami nagród, na kogo mogli jednak polować?

Uriel zadała swoje pytanie. z Wyszukaną grzecznością, jaszczur jednak nie zamierzał dać się zastraszyć. Kimkolwiek był czuł się wystarczająco pewnie.

- Zabije Cię za to i zjem.
- W głosie jaszczura nie było zdecydowanie śladu strachu była za to ewidentna groźba.
- Nie wiesszzzz z kim zadarłaśśśśś.

Dłoń gada drgnęła i otworzyła się a Uriel zobaczyła symbol czarnego słońca. W sumie mogła się tego spodziewać, właśnie otworzyła usta by zadać kolejne pytanie gdy cienka błękitna struga energii trafiła jaszczura w głowę. Gad wstrząsnął się i stracił przytomność. Wzrok dziewczyny podążył w kierunku trzymającego dymiący blaster Gareta.
Musimy uciekać, Po tej pokazówce za chwile będzie tu... słowa mężczyzny przerwał strzał z blastera oddany z jakiejś dziury
...gorąco
Skończył posyłając serię boltów w kierunku skąd padły strzały.
Szukając osłony Mężczyzna schronił się za jakimiś pudłami. Kobieta błyskawicznie uskoczyła i pobiegła za zwiewającym z zadziwiającą rączością Dasem. Jaszczur nie powiedział zbyt wiele sam znak czarnego słońca w zupełności jednak wystarczył. Jeżeli organizacja maczała swoje palce w ataku to znaczyło że ma naprawdę potężnych wrogów.

Dobiegli szczęśliwie do lądowiska, jak gdyby osłaniani niewidzialną ręką. Pewnie miało to coś wspólnego z eksplozja głowy przywódcy jaszczurów. Nie było jednak czasu na zadawanie pytań.
Dlaczego nie startujemy?
Uriel dzielnie ostrzeliwała się z blastera zza skrzyń z jakimś ładunkiem. W okolicy znajdowało się przynajmniej czterech przeciwników, a Das zniknął we wnętrzu niesamowicie wyglądającego złoma. Barloz zaczął jęczeć a jego silniki wreszcie odpaliły. Sygnalizując całej okolicy chęć opuszczenia tego jakże przykrego miejsca. Granat upadł tuz za plecami Jedi, odepchnęła go za skrzynie używając telekinezy, nie była jednak dość szybka. Eksplozja ogłuszyła na chwilę kobietę i rozbiła jej tymczasowa osłonę. Ze środka wyskoczył przerażony kucyk i w panice wpadł na podnoszącą się z ziemi Uriel wytrącając jej z ręki broń.

---------

Cal ze swojej wieży kierował ucieczką Dasa i Uriel, eliminując z dystansy co bardziej upierdliwych przeciwników. Nie mógł jednak siedzieć cały czas na swoim stanowisku. Kiedy tylko Das zasiadł w kokpicie Cal zsunął się z Wierzy i pognał w kierunku platformy lądowiska. Szybko jednak został namierzony, niewielu ludzi biega po mieście z karabinem snajperskim na plecach. Jeszcze mniej z nich złazi z dachu. Dwójka mężczyzn którzy mieli okazję dostrzec Cala właśnie wykrwawiała się w jednym z zaułków obok zakrwawionego DC15x. W tym momencie snajperka tylko przeszkadzała. Najemnik nie wahając się ruszył do kosmoportu
Wykorzystując fakt ze uwaga wszystkich zbirów była zwrócona w stronę niepozornie wyglądającego transportowca Cal dotarł do samego skraju lądowiska, tam natknął się na niecodzienna scenę. Dziewczyna leżała z jakimś zwierzakiem na brzuchu a trzej jeszcze żywi żołnieże czarnego słońca zbliżali się do niej. Czwarty, najwyraźniej dowódca akcji stał jakieś 10 metrów od Jerico i rozmawiał przez komunikator.

[off] Cal możesz załatwić maksymalnie 2 gości
Uriel mozesz przytulic kucyka, ewentualnie zabić jakiegoś gościa [off]


Post został pochwalony 0 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Argyus
Kapitan Republiki



Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 30
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Senate Commandos

 Post Wysłany: Nie 12:22, 12 Kwi 2009    Temat postu:

Od kiedy tylko przylecieli do świątyni kazano im czekać. Czekali przed wejściem do budynku. Potem na droida protokolarnego, który, miał ich zaprowadzić do Jedi. Jednakże pomieszczenie, do którego w końcu zostali doprowadzeni było puste. Na ich zrezygnowane spojrzenia droid odpowiedział tylko mechanicznym głosem:
- Wybaczcie, zebranie Rady się przedłuża.
Po czym stukając metalicznie, podreptał w sobie tylko znaną stronę. Drzwi zasunęły się za nim z sykiem. Zapowiadało się, że znów każe im się czekać. Oddział Argyusa od razu, czując trochę swobody, legł na wszelkich dostępnych siedziskach. Kapitan mając jakby nadzieję, że może jednak ktoś zaraz przyjdzie stał jeszcze chwilę na środku pomieszczenia. Szybko jednak zrezygnował. Ściągnął hełm i podszedł do najbliższej kanapy.
- Suń się – burknął do leżącego na niej sierżanta Marciusa. Ten chcąc nie chcąc zsunął nogi i z pozycji leżącej przeszedł do siedzącej. Kapitan rozsiadł się koło niego. Przeczesał ręką bujną fryzurę i rozejrzał się po swoich ludziach. Czuł na sobie ich spojrzenia z pod hełmów. Czekali na wyjaśnienia. Znał tylko ogólniki, więc nie chciał im nic mówić póki nie pojawi się Jedi. Liczył, że od niego dowiedzą się więcej. Jednak ciszę przerwała Kleo.
- To, co teraz szefie?
- Czekamy –
odpowiedział spokojnie Argyus i odchylił głowę do tyłu. Zajął się obserwacją sufitu, starając się unikać dalszych pytań, na które nie znał odpowiedzi. Jednak nie zdziwiło go to, że komandosi nie dali sobie spokoju.
- Jedi za dużo gadają. O ile było by nam łatwiej gdyby więcej działali. – z innej kanapy odezwał się Cezz. Argyus westchnął, bo tamten znów zaczynał swoje dywagacje, na temat wojny.
- Powinniśmy zadziałać i skopać jakieś separatystyczne tyłki! – zakrzyknął, siedzący koło Cezza, Buherro ściskając mocniej swojego ciężkiego DC-15A.
- Zamknijcie się – warknęła na nich jedyna kobieta w oddziale. – No mów szefie, jaką brudną robotę mamy dziś wykonać za Jedi?
Cztery par oczu, plus jedno oko Slav’a, spojrzało na niego uważnie. Arguys westchnął znowu, po czym odchylił głowę z powrotem do pionu. Dobrze wiedział, że spojrzenia ukryte za czarnymi wizjerami obserwują każdy jego ruch.
- To ma być misja ratunkowa. I nie będziemy nic robić za Jedi, mamy im asystować. Towarzyszyć nam ma rycerz. Na niego właśnie czekamy.
- Kogo ratujemy? Jeśli można wiedzieć. – pytanie padło z boku, od Marciusa.
- Innego Jedi z tego, co wiem.
- Misja ratunkowa? –
dziwił się Cezz.
- Czyli nie będzie rozwałki? – dziwił się jeszcze bardziej Buherro.
- Nie wiem, liczyłem, że rycerz, któremu mamy asystować wszystko nam wyjaśni. – Arguys skwitował wszystkie pytania i spojrzał z nadzieją na drzwi. To samo uczyniła reszta, jakby liczyli, że tak sprawią, że Jedi pojawi się szybciej. Ciszę, która na chwilę zapadła przerwało ciche pytanie jednookiego Slav’a:
- A czemu my? Czemu straż senatu, a nie klony?
- No właśnie!
- pochwycił temat Cezz – Może to jakiś podstęp?! Chcą nas odciągnąć od kanclerza!
Argyus przewrócił oczami. Sam nie wiedział czemu wybrano ich, nawet wiele się nad tym nie zastanawiał. Rozkaz to rozkaz i jego ludzie powinni zdawać sobie z tego sprawę. Chciał już opieprzyć żołnierza, ale obecna z nimi kobieta go ubiegła.
- Ty chyba nieźle pojebany jesteś, przecież stoimy po tej samej stronie. Jedi bronią Republiki i kanclerza na równo z nami!
- No tak, ale … -
lekko zmieszany Cezz chciał coś odpowiedzieć jednak przerwał mu głos kapitana.
- Zamknąć się! Słyszę kroki.
Za drzwiami echem odbijały się metaliczne kroki droida. Argyus poderwał się energicznie z siedzenia i włożył hełm. Jego ludzie szybko zreflektowali się, że powinni uczynić to samo. Nim drzwi zdążyły się rozsunąć wszyscy stali na baczność, a Argyus był już przy drzwiach. Kiedy tylko się rozwarły zasalutował i wyrecytował formułkę:
- Kapitan Argyus, i drużyna zwiadu z 101 legionu desantowego. Witam w naszych skromnych progach.
Dopiero po chwili zorientował się, że patrzy przybyszowi mniej więcej na tors. Bardzo włochaty tors. Uniósł głowę by upewnić się z kim ma do czynienia. Tak to był zdecydowanie wookie. Bardzo wysoki, włochaty wookie. Nie żeby Argyus miał coś przeciwko tej lubi jakiejkowliek innej rasie. Po prostu nie tego się spodziewał, kiedy mówiono mu o rycerzu Jedi. Nagle wookie zawarczał. Argys zrozumiał to jako:
-Witam. Jestem Hanharr. Niech kapitan mnie tak nazywa.
Dopiero teraz komandos zauważył wyciągniętą w jego stronę wielką łapę. Zdziwiony takim zachowaniem rycerza, mimo wszystko podał rękę by odwzajemnić uścisk. Jego ludzie też dość zaskoczeni na razie nie reagowali. Argyus postanowił przejąć inicjatywę i przerwać tę przedłużającą się ciszę.
- Więc, Hanharr tak? - Wypowiadając imię wookiego popatrzył na niego uważnie, wolał nie zrobić błędu. - Od lewej: Marcius mój sierżant i zastępca, Kleo nasz zwiadowca i jedyna niewiasta w zespole, Slav jednooki, ale wszystko widzący snajper, Cezz nasz pokładowy myśliciel i Buherro, nie myśliciel, ale rozwali wszystko.
Znów chwila ciszy.
- Jakie rozkazy?

[off] sory za poślizg Very Happy
Chudeuszu mam zrobić karty postaci całemu oddziałowi czy to wystarczy? [off/]


Post został pochwalony 0 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Cal Jerico
Użyszkodnik



Dołączył: 10 Mar 2009
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Hoth

 Post Wysłany: Pon 12:37, 13 Kwi 2009    Temat postu:

Niech to sith...
Widząc całą scenę Cal zmrużył oczy i zacisnął zęby. Nie wiedział, skąd wziął się zwierzak, niemniej trójka zbirów była gotowa, żeby podziurawić Jedi jak sito. Nie było czasu na zastanawianie się, trzeba było działać.
Podbiegł do zajętego rozmową osobnika od tyłu, jednym szybkim ruchem wytrącił mu nadajnik i przełożył lewe ramię pod brodę, skutecznie unieruchamiając zaskoczoną ofiarę. K'tara była bardzo przydatną techniką; jeszcze lepszą dlatego, że znaną naprawdę nielicznym. Zasłonił się jeńcem przed pozostałymi. Wykidajłów interesowała tylko zapłata, nie będą zgrywać bohaterów.
- Broń na ziemię. - rzucił krótko; ton głosu Cala był spokojny i cichy, jednak ta cisza i spokój miały w sobie coś z chłodu cmentarza. Wstawaj. - dodał do nieznajomej, nie spoglądając na nią. Był zbyt zajęty obserwowaniem ruchów trójki opryszków. I tylko to go ocaliło. Wydawało się w pierwszej chwili, że posłusznie wykonają polecenie, jednak wszyscy trzej, jak na komendę, zwrócili broń w stronę najemnika. Nieszczęśnik trzymany przez Cala zadrgał, gdy pociski zaczęły targać jego ciałem, wydając z gardła syczący bulgot. Mężczyzna poczuł, jak coś ciepłego i lepkiego ścieka na jego ramię, powietrze wypełnił zapach śmierci. Cal płynnym, błyskawicznym ruchem sięgnął pod brunatne poncho i dobył spod niego masywny karabinek. Wypalił do stojącego najbliżej przeciwnika, trafiając go między oczy. Siła uderzenia odrzuciła bezwładne ciało do tyłu, które upadło na wznak. Niemal natychmiast na stalowej płycie lądowiska pojawiła się szeroka, ciemna plama. Wciąż podtrzymując martwego przywódcę lewą ręką, wymierzył w pozostałych. Widział determinację w ich oczach i wiedział, że choć strzelali marnie, to każda sekunda działa na ich korzyść. Wciąż mieli przewagę ogniową i nie wahali się z niej korzystać. Kolejne strzały przeszywały nieszczęsnego dowódcę, Cal czuł ich ciepło na swojej ręce. Aż dziw, że jeszcze żaden nie trafił.
Niech to sith...


Post został pochwalony 0 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Uriel Khaan
Rycerz Jedi



Dołączył: 16 Lis 2005
Posty: 368
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Nar Shaddaa

 Post Wysłany: Wto 14:08, 14 Kwi 2009    Temat postu:

- Tym przyleciałeś?! – stęknęła na widok ogromnego rzęcha gotującego się do lotu. Jeżeli ta tona złomu uleci dalej niż na Toydarie będzie nie lada zaskoczona. Szybko jednak z chwilowych rozmyślań wyrwał ja cichy stukot czegoś upadającego za nią. Obróciła się i w ostatniej chwili odrzuciła od siebie granat, jednak nie dość daleko. Podmuch odrzucił ją parę metrów do tyłu, a huk zamroczył na kilka chwil. Gdy już wreszcie włochate wookie przestały tańczyć przed jej oczami, zniknęły gwiazdy i neony zgięła się w pół, wstając tak prędko jak tylko mogła. Już znów unosiła blaster, celując w kolejnego z przeciwników...
- Argh!!! – broń poturlała się po płycie lądowiska. Uriel poczuła jak sporych rozmiarów zwierze chyba miażdży jej kości, nie wspominając o wnętrznościach. Nie miała pojęcia co to jest, zdecydowanie bardziej przejęta jego wagą oraz tym, jak wyślizgnąć się spod niego.
- Wstawaj.
Usłyszała czyjś głos. Jasne. Wstawaj. Gdyby było to takie łatwe...
- Próbuję...! - wysapała, jakimś cudem zrzucając z siebie kuca. Wstała chwiejnie, czując ból w żebrach. To, że coś miała złamane miała pewne jak w banku. Mimo to szybko sięgnęła po swój miecz, przełączyła go pewnym ruchem, oczekując, że charakterystyczne ‘Wzium’ w ułamku sekundy przetnie powietrze. Jakie więc było jej zdziwienie, gdy nic się nie stało.
- Nie... Nie, nie, nie. - przełączyła raz jeszcze, dalej nic.- Shutta! – warknęła, uskakując przed kolejnymi strzałami. Pozwoliła Mocy przepłynąć przez swoje ciało, przyśpieszyła swe ruchy i w mgnieniu oka znalazła się przy jednym z napastników. Tylko dzięki zaskoczeniu udało się jej trafić go rękojeścią swego miecza prosto między oczy, następnie szybko kopnęła go pod kolanami i odrzuciła Mocą, wyszarpując mu zza pasa krótkie ostrze i wyrzucając go poza płytę lądowiska. Cichy skrzek trwał tylko przez chwilę, wreszcie zamarł.
Młoda rycerz szybko odwróciła się w stronę ostatniego osobnika, nim jednak jeszcze zdążyła na niego spojrzeć poczuła piekący ból w ramieniu, przed tym jednym strzałem nie zdążyła się uchylić. Nie była to śmiertelna rana, ale na tyle uciążliwa, ze poczuła, jak jej uścisk na rękojeści noża zelżał nieprzyjemnie. Rzuciła okiem na drugiego mężczyznę, najwyraźniej w tej akurat chwili stojącego po jej stronie. Co jak co, ale na dyplomatę z pewnością nie wyglądał. Miała też raczej mało dziwne przeczucie, że nie był tu przypadkiem.
- Jest nas więcej... – wysapała ostrożnie, mając na uwadze fakt, że tamten może w każdej chwili wystrzelić. – Proszę... Nie każ mi Cię zabijać. – dodała, unosząc wolną dłoń. Nadal jednak była w niej jakaś cząstka jedi, która cierpiała za każdym razem, gdy Khaan kończyła życie, które mogła oszczędzić. Doskonale zdawała sobie sprawę, że wszelka oznaka słabości, litości była tutaj nie na miejscu, jednak dość już razy wymierzała sprawiedliwość na ślepo. „ Zawsze cieniu, nie w mroku...” szeptała w myślach, mając już trochę dość jak narazie całej tej sytuacji. Wiedziała, ze jeżeli puści go wolno, to albo gdy się odwróci zarobi wiązką w tył głowy, albo ten śmieć ściągnie na nich jeszcze więcej ochotników gotowych sobie powiesić jej miecz świetlny nad łóżkiem. Z drugiej zaś strony, każda kolejna śmierć oddalała ją coraz bardziej od Światła. Była tego świadoma, co gorsza, świadomie brnęła w to wszystko, mając nadzieję, że ma w sobie jeszcze dość siły, by w odpowiedniej chwili powiedzieć ‘dość’.


Post został pochwalony 0 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Cal Jerico
Użyszkodnik



Dołączył: 10 Mar 2009
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Hoth

 Post Wysłany: Czw 9:34, 16 Kwi 2009    Temat postu:

Ostra wymiana argumentów zakończyła się równie nagle, jak się zaczęła. Nad płytą lądowiska, jeszcze przed chwilą wypełnioną przeszywającym uszy hałasem wystrzałów, zapadła praktycznie absolutna cisza, mącona jedynie przez cichą pracę silnika statku. Nieznajomy puścił w końcu swoją "zasłonę", bardziej już przeszkadzała, niż pomagała. Dopiero teraz młoda Jedi miała okazję przyjrzeć mu się lepiej. Był dość wysoki, miał spokojnie pod metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Trudno było ocenić jego posturę, ponieważ większą część ciała miał osłoniętą brunatnym poncho z prostym, białym wzorem. Na nogach miał ciemne wojskowe spodnie i solidne, wysoko sznurowane buty. Jedynie nagie ramiona wskazywały, że jest raczej szczupły, ale i silny, o czym najlepiej świadczył fakt, że przez dobrą chwilę podtrzymywał jedną ręką znacznie większego od siebie Trandoshanina. Na prawym przedramieniu, w którym wciąż trzymał wycelowany w przeciwnika karabin, założony miał skórzany karwasz. Mężczyzna miał gładką, jasną cerę, lekko ostre, szlachetne rysy szczupłej twarzy, prosty nos i wyraźnie zaznaczone kości policzkowe. Troszkę kontrastowało to z kilkudniowym zarostem i nieco zmierzwioną, bujną ciemną grzywą, zaczesaną do tyłu i kończącą się przy karku, muskaną przez lekki wiatr. Był młody, jeśli wogóle to niewiele starszy od dziewczyny, jednak w jego przymrużonych oczach widać było doświadczenie. Uważnie obserwował każdy ruch przeciwnika.
Ostatni z napastników oceniał swoje szanse. Nie był Trandoshaninem, a zwykłym człowiekiem. Wzrostem dorównywał Calowi, a długi płaszcz jeszcze to potęgował. Był blondynem, płaska blizna nad prawym łukiem brwiowym przerywała jego lekkie loki, niczym miedza oddziela pola uprawne dwóch skłóconych farmerów. Nieco kanciasta, mocno zarysowana żuchwa była gładko ogolona, orli nos, zdaje się często łamany, wciągał raptownie powietrze. Był zdenerwowany. Pot wystąpił mu na szerokie czoło i zaczął spływać do oczu, obserwujących otoczenie. Mimo wszystko był zawodowcem - broń ani razu nie zadrgała w jego ręce, wciąż gotowa, by odebrać życie.
- Dziewczyna mądrze mówi...- zaczął Cal spokojnie- Schowaj broń i wszyscy rozejdziemy się, żeby dożyć jutra.
Mężczyźni stali teraz naprzeciwko siebie, dzieliło ich może dziesięć metrów. Słysząc słowa Cala, blondyn uśmiechnął się smutno.
- Obawiam się, że nie mam wyboru. Jeśli pozwolę wam odejść, to i tak już jak bym nie żył.
- To dość pechowo...
- skwitował najemnik.
Blondyn westchnął.
- Taka praca...
- Śmierć to kiepski sposób na życie...
- odparł Cal.
Człowiek w płaszczu wymierzył w Cala. Gdy jego palec spoczął na spuście, długa, jasnoczerwona wiązka przeszyła jego tors. Najemnik jeszcze przez chwilę trzymał go na muszce drugiego DC15s, którego dobył lewą ręką spod poncho, poczym obrócił oba karabiny jednokrotnie na palcach i schował spowrotem.
- Niech Moc będzie z tobą...
Zwrócił się w stronę dziewczyny. Bursztynowy, jasny blask w jego oczach wydawał się teraz straszliwie nienaturalny, było w nim coś niepokojącego. Widząc, w jakim stanie znajduje się nieznajoma, pomógł jej utrzymać równowagę.
- Myślę, że starczy na dziś...
Das jakby czytał w jego myślach, bo w tym samym momencie jego głos ozwał się przez interkom:
- Pospieszcie się, nie mamy dużo czasu, zaraz będzie tu znowu tłoczno!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Cal Jerico dnia Czw 9:40, 16 Kwi 2009, w całości zmieniany 2 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Hanharr
Padawan



Dołączył: 22 Sie 2005
Posty: 172
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Kashyyyk

 Post Wysłany: Sob 18:18, 18 Kwi 2009    Temat postu:

Jedi przelotem spojrzał na swoich nowych… współpracowników. Nie to żeby go nie ciekawili, ale nie chciał wyjść na kogoś natarczywego. Poza tym, coś mówiło mu, że będzie miał jeszcze dużo czasu aby poznać ich lepiej. Tak więc machnął łapą w geście powitania i, zebrawszy odpowiednie słowa, przeszedł do odpowiedzi na zadane mu pytanie:
-Nasza misja ma dość… delikatny charakter. Mamy sprowadzić na Coruscant, a konkretniej przed obliczę Rady Jedi, członkinię Zakonu, która… nieco pobłądziła. – tutaj Padawan zawiesił głos, ale bardzo szybko podjął przerwaną wypowiedź, jednak jego ton świadczył o tym, że nie podoba mu się, to co mówi -Jeśli odmówi ona dobrowolnego powrotu, będziemy musieli użyć siły… być może nawet ją zabić. Mam jednak nadzieję, że jeszcze można ją uratować. Z tego co mi wiadomo nie poddała się jeszcze Ciemnej Stronie.- wydawało się, że gdy powiedział, poczuł ogromną ulgę – Ostatnio widziano Uriel Khaan, bo tak nazywa się nasza… zaginiona, na Nar-Shadaa. Tam też udamy się w pierwszej kolejności.- Wookiee wykonał gest w stronę drzwi –Ruszajmy. Nie ma czasu do stracenia. Resztę szczegółów podam wam w czasie lotu.


Post został pochwalony 0 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Argyus
Kapitan Republiki



Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 30
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Senate Commandos

 Post Wysłany: Pon 18:28, 20 Kwi 2009    Temat postu:

Argyus uważnie słuchał każdego słowa wypowiedzianego przez Jedi. Nie chciał nieporozumień, szczególnie jeśli to on miał być ich przyczyną. Jednak im dłużej słuchał szczegółów coraz bardziej zaczynało mu się to nie podobać. Misja ratunkowa zamieniała się w misję likwidacji niepożądanej osoby. Nie żeby uważał to za niehumanitarne, wręcz popierał takie akcje. Zdrajcy muszą ponieść karę. Tak działo się nawet wśród Straży. Dla niego niewłaściwe było to, że Zakon chce się do tego celu posłużyć nimi. Nie byli ani płatnymi zabójcami, ani nawet najemnikami do wynajęcia. Straż senacka ma swój honor i gdyby to od niego zależało Zakonowi odmówiono by pomocy. Ale rozkaz wyszedł z góry. Argyusa jako oficera Senackich Komandosów, elity Straży, obowiązywała bezgraniczna posłuszność. Oczywiście był człowiekiem, nie jednym z tych klonów, którym posłuszeństwo wpajano od dziecka. U niego to była kwestia wyboru. Argyus chciał by mieć pewność, że tak samo uważali jego ludzie. Nie mógł być pewien w stu procentach co do Cezza i Buherra. Pierwszy za dużo myślał o polityce jak na żołnierza. W ogóle za dużo myślał jak na żołnierza. Drugiemu chodziło tylko o to żeby strzelać. A będzie do do kogo - pomyślał kapitan i pod jego hełmem pojawił się uśmiech. W końcu lecieli na Nar Shaddaa. Siedliska wszystkich rodzajów przestępczości. Istna darmowa strzelnica. Nawet kapitanowi podskoczyła na samą myśl adrenalina. Choć wiedział, że nie będą mogli sobie na taką rozrywkę pozwolić.
- Cel misji jest jak najbardziej jasny. - odezwał się Argysu gdy Jedi skończył mówić. - Możemy lecieć eee ... Hanharr. - przed imieniem znów zrobił pauzę. Wciąż nie mógł się przyzwyczaić do mówienia Wookie'mu w ten sposób. Zdecydowanie wolałby stopień wojskowy. Tak jak się powinno zwracać do dowódcy, którym jak mu się wydawało miał być dla nich owy włochaty Jedi. Na znak komandosi, trochę niepewnie ruszyli do wyjścia. Kapitan jednak zatrzymał się w pół kroku.
- Ale ty prowadzisz, nie chcemy się chyba zgubić jeszcze przed samą misja. - zażartował, żeby rozluźnić sytuacje. Przynajmniej próbował.


Post został pochwalony 0 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Chudeusz
Ja tu tylko sprzątam



Dołączył: 26 Lut 2009
Posty: 309
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: z domu wariatów

 Post Wysłany: Pon 21:58, 20 Kwi 2009    Temat postu:

Lądowisko

Mała bitwa na lądowisku dobiegła końca wraz ze śmiercią ostatniego napastnika. Upadek ostatniego napastnika i odsiecz nieznajomego Uriel przyjęła z ulgą, nie będzie musiała nikogo zabijać. Adrenalina pulsująca w żyłach młodej Jedi szybko przestawała działać, za to zaczęły działać inne procesy organizmu. Podstawowym był ból. Postrzelona ręka zaczęła wręcz promieniować bólem, smród spalonego ubrania i mięsa przyprawiał kobietę o wymioty a świadomość że to jej ręka nie pomagała. Uriel zachwiała się i zakręciło jej się w głowie. Zbyt intensywnie korzystała z mocy, czuła jej kojącą moc regenerującą ale nie było to dominujące uczucie, zewsząd atakowały ją negatywne odczucia. Ktoś niezbyt daleko sycił się jej bólem. Wszystko zawirowało przed oczami kobiety i poleciała do tyłu. Prosto w czyjeś silne dłonie.
Kucyk dotychczas ignorowany przez wszystkich okazał się być całkiem sporym i silnym humanoidem. Poszarpane ubranie, zmierzwione futro oraz stalowa obroża na szyi ewidentnie wskazywały na niewolnika. Cal spotkał już wcześniej przedstawicieli tej niezwykłej rasy. Stwór trzymający w ramionach Uriel był niewątpliwie Svivrenem. Jerico wymierzył z broni do obcego stanowiącego potencjalne zagrożenie dla ochranianej kobiety.
opuść broń człowieku, ona uratowała mi życie. - Svivren odwrócił się i Ruszył w kierunku "Mynocka" Chwile później dogonił go Cal poganiany wrzaskami Dasa.

Garet czekał już za sterami "Mynocka" gotów do natychmiastowego odlotu. Gdy tylko usłyszał potwierdzenie że wszyscy są na pokładzie silniki zawyły pełną mocą i trzęsący się statek pomknął w przestrzeń oddalając się od Nar Shadda.

Nie mamy teraz czasu, zasuwaj do wieżyczki.

Das wydawał rozkazy jednocześnie dokonując skomplikowanych wyliczeń skoku. Jeżeli szybko się stad nie wyniosą... Gwałtowny wstrząs rzucił o pokład pasażerami. Zza kokpitu wyskoczył cloakshape przelatując z dużą prędkością. Chwilę później odezwała się pokładowa broń "Mynocka" Sprężone działka w wieżyczce umieszczonej nad kokpitem wypluwały ładunki energii w kierunku zwijających się myśliwców Cloakshape, Cal naliczył przynajmniej trzy myśliwce. Które już wkrótce dobiorą im się do deflektorów.

W kabinie pasażerskiej Kucyk dobrał się do apteczki. Zdjął z Nieprzytomnej jedi kurtkę i wprawnymi dłońmi zabrał się za opatrywanie rany. Znieczulenie było niepotrzebne za to dezynfekcja ocuciła kobietę która spoglądała teraz w pysk Kucyka.



Stwór przemówił uspokajająco,
nie bój się mnie, uratowałaś moje życie i teraz należy ono do Ciebie, Jestem Mihalik,
Svivreni pochylił lekko głowę, czekając na reakcję kobiety

Nar Shadda Nieco później.

Prom z Jedi na pokładzie i grupką komandosów wylądował na jednym z licznych lądowisk Nar Shaadda. Krótki lot nie wystarczył na wiele więcej niż zamienienie paru zdawkowych zdań. Jednak już na miejscu wszystko miało się zmienić. Tereny Huttów z założenia są niebezpiecznym miejscem, Nawet dla wyszkolonych ludzi senaccy komandosi nie należeli do mięczaków. Nie byli też głupcami, zdawali sobie sprawę z ryzyka. Trop wiódł do jednej z Licznych kantyn, Uriel była jak na razie bardzo przewidywalna, odwiedzała stare kąty. Niemal dwumetrowy Wookie i Kilku ludzi z pewnością wzbudzało nie lada zainteresowanie. Nikt nie był na tyle głupi żeby ich zaczepić, niewielu jednak coś widziało. Harhar i Arygus musieli coś wymyślić jeśli chcą trafić na Trop Jedi.
- Kurwa może damy komuś w ryj, wtedy przynajmniej zaczną nas szanować..
Buherr dawno nie był w środowisku tak bogatym w cele. Pozostali członkowie zespołu nie podzielali jego entuzjazmu, nerwowa atmosfera kantyny udzielała się jednak każdemu.

[off] po kolei Cal masz zestrzelenie Wink Uriel masz kucyka, ciesz się nim póki żyje.
Arygus nie musisz robić im kart jak czegoś będę potrzebował zapytam.
Harhar & Arygus musicie znaleźć sposób żeby odnaleźć lądowisko z którego zwiała Uriel. Bądźcie kreatywni. W razie pytań GG albo PW [/off]


Post został pochwalony 0 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Cal Jerico
Użyszkodnik



Dołączył: 10 Mar 2009
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Hoth

 Post Wysłany: Sob 0:11, 23 Maj 2009    Temat postu:

Cal poprawił słuchawki na głowie. Nadlatujące myśliwce zaczęły ostrzeliwać Mynocka, kilka celnych strzałów wstrząsnęło kadłubem frachtowca. Na moment przygasły światła. Najemnik przypiął się do fotela i wcisnął włącznik na ekranie sensora. Niewielki monitor na moment rozjarzył się, poczym zaiskrzył i zgasł. "No, pięknie..."- westchnął Cal w myślach i chwycił za wolant wieżyczki. Jedna z wrogich jednostek nadlatywała tuż obok. Mężczyzna wymierzył w płaską sylwetkę nieprzyjaciela i nacisnął spusty. Kilka wiązek energii przecięło mrok kosmosu, dwie z nich nawet trafiły celu, nie wyrządziły mu jednak większych szkód. Najemnik nie miał wyboru, musiał polować na ślepo, kierowany jedynie wskazówkami Dasa, które były niestety dość chaotyczne.
- Godzina druga, dwóch!
- Trzech na dziewiątej!
- Nadlatuje z prawej!
- Zestrzel tego najbliższego, bo nas rozniesie! Osłony padają!

Przymknął na chwilę oczy. Huk silników, wystrzały i nerwowe okrzyki pilota wydały mu się tak znajome...słyszał to tyle razy...

- Nie damy rady!- zakomunikował załodze pilot.
- Nie mogą przecież być daleko! Skieruj się pan na tamto wzgórze!-
odparł mu Cal, pokazując palcem zauważone miejsce.
Krążyli tak już dłuższą chwilę. Zaczynało im się kończyć paliwo. Na dodatek byli daleko za liniami wroga, w każdej chwili mogli zostać namierzeni i zestrzeleni. Nieduży desantowiec obniżył lot, choć i tak już zdawało się, że pilot szoruje brzuchem maszyny po czubkach drzew, był naprawdę dobry. Nadleciał nad wskazaną polanę i postawił maszynę w zawisie. Cal wraz z czwórką ludzi ze swojego oddziału stanowił eskortę i strzelców pokładowych. Wszyscy wypatrywali czuje swojego celu. W końcu, kilkaset metrów dalej, dojrzeli w dole sylwetki wybiegające z lasu, ostrzeliwujące się przed niewidocznym jeszcze wrogiem. Z każdą chwilą, gdy się zbliżali, odgłosy zaciętej walki stawały się coraz głośniejsze. Kilka eksplozji wznieciło ciemne hałdy ziemi pomiędzy biegnącymi do desantowca ludźmi.
- Tu czwórka, strefa jest gorąca! Powtarzam, strefa jest gorąca! Wracamy do bazy!- zakomunikował przez radio pilot i poderwał maszynę.
- Co robisz, człowieku?!
- Nie widzisz, co się tam dzieje?! Oni już są martwi, i my też za chwilę będziemy, jak nie zawrócimy teraz!
- Ty napewno.-
stwierdził Cal sztywnym głosem i wymierzył swój karabin w pilota.- Ląduj, albo rozwalę ci ten tchórzliwy łeb i sam to zrobię.
- Żeby cię bantha...-
warknął tamten, ale wykonał polecenie.

- Wroga piechota na dziesiątej!
- Osłaniaj ich!
- Gdzie są?! Nie widzę celu!
- Nieważne, po prostu wal!
- Moździerz na drugiej!!!!
- Kończy mi się amunicja!!


Wśród wybuchów, serii z blasterów, błota, ognia i krwi, wylądował kanciasty brunatny desantowiec, do którego biegło dziesięciu obszarpanych, ledwo żywych żołnierzy; bez hełmów, bez części pancerzy, ostrzeliwali się wybiegającym za nimi droidom bojowym. Biegli ile im sił zostało do tej ostatniej przystani nadziei, stalowego ptaka wolności, jeszcze te kilka metrów, jeszcze kilka kroków, kilka strzałów...
Kolejny wybuch; pocisk z moździerza targnął ostatnim z biegnących i odrzucił go na prawo. Żołnierz dźwignął się na czworaki, chwycił za brzuch.
Cal rzucił karabin i wyskoczył ze statku. Przewrócił się, gdy kolejny pocisk wybuchł zaledwie parę metrów od niego. Wstał i skulony dobiegł do rannego. Przerzucił go sobie przez plecy i zaczął biec spowrotem. Nawet nie patrzył, gdzie jest wróg. To było zmartwienie kolegów, którzy mieli go osłaniać. Czas zwolnił; każdy ułamek sekundy, każda drobina powietrza, była zauważalna. Jednocześnie wszystko dokoła jakby przygłuchło, oddaliło się; słyszał wyraźnie tylko rytmiczne, ciężkie bicie własnego serca i swój przyspieszony oddech. Krzyki ludzi. Ich wykrzywione w okrzykach twarze chcą zmobilizować go do szybszego biegu. Nie widzi ich dokładnie. Czuje jakby ukłucia, w lewym ramieniu. Byle nie upaść, byle tylko nie upaść. Wskoczył na pokład statku i dopiero wtedy poczuł, że ulatuje. A może to tylko desantowiec wznosił się do lotu? W każdym razie niebo było takie piękne, jasnobłękitne, a na jego tle trzy małe księżyce...

- Cal, co się dzieje?!- zawołał Das.
Wznowił ostrzał. Myśliwce Cloakshape, choć wytrzymałe, były wolne i mało zwrotne. Kolejne serie raz za razem trafiały wrogów, rozrywając ich kadłuby na strzępy. Jeden z nieprzyjacielskich pilotów, najwyraźniej czymś ośmielony, podleciał bardzo blisko, by puścić parę pocisków w silniki frachtowca. Cal zamierzał szybko wyprowadzić go z błędu. Namierzył przeciwnika. Celownik zmienił barwę na czerwoną, najemnik nacisnął spusty. I nic. Działka się zacięły. Wciskał spusty raz po raz, z tym samym skutkiem. Kolejne trafienia wstrząsnęły Mynockiem. Znów na moment przygasło światło.
Cal odpiął się od wieżyczki i poszedł do pilota.
- Mam nadzieję, że hipernapęd działa...
- Działa...jeszcze...ale w tym tempie nie zdążę pobrać współrzędnych skoku.
- Kontynuuj obliczenia; w razie czego, wiesz, na które konto przelać kasę. Wisisz mi też za karabin.
- O czym ty...
- Proste- jak zobaczą kapsułę ratunkową, będą musieli przynajmniej się rozdzielić. To wam da czas na wykonanie skoku.
- Przecież...
- Niech Moc będzie z wami-
przerwał mu Cal krótko i klepnął go w ramię, poczym wyszedł.
Biegnąc w stronę kapsuły zobaczył Svivrena doglądającego nieprzytomnej dziewczyny. Uśmiechnął się ponuro.
- Bywaj zdrowa, księżniczko...a Ty się nią opiekuj dobrze. Dziewczyna ma talent do ściągania na siebie kłopotów.
Svivren i człowiek skinęli sobie krótko głowami, poczym Cal wsiadł do kapsuły, przypiął się pasami i uderzył pięścią w przycisk zwalniający zaczepy. Niewielki, stalowy pojazd ratunkowy przypominał teraz trumnę dryfującą w kierunku niezmierzonej głębi kosmosu.


Post został pochwalony 0 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Chudeusz
Ja tu tylko sprzątam



Dołączył: 26 Lut 2009
Posty: 309
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: z domu wariatów

 Post Wysłany: Nie 19:53, 24 Maj 2009    Temat postu:

- PIEPRZONY IDIOTA!! - żadne z przekleństw znanych Dasowi nie było w stanie określić tego co teraz czuł. Wynajmowanie ludzi zawsze wiązało się z ryzykiem, ale Cal nie wyglądał na samobójce. Weteranom jednak często obija. Jednak zamiast oczekiwanej eksplozji nie nastąpiła zamiast tego jeden z Cloaków poleciał za nią. No tak w środku mogła przecież być dziewczyna...
- Trzymać się, Krzyknął Garet przekręcając do oporu wajchę Hipernapędu. Gwiazdy po drugiej stronie kadłuba zamieniły się w białe smugi a stary dobry Mynock zawył radośnie. Byli uratowani. Kapitan wyszedł z kokpitu pozostawiając dalszy lot automatom. Sprawdzając poszycie i uszkodzenia jednostki natknął się na niecodzienny widok.

Jego młoda towarzyszka leżała półnaga na plecach z wyrazem zaskoczenia na twarzy. Obok niej klęczał wielki włochaty obcy który jeszcze sekundę wcześniej wylizywał starannie jej ranę. Das słyszał o leczniczych właściwościach śliny niektórych gatunków ale jakoś nie chciał sprawdzać tego na własnej skórze. Wygląd twarzy kobiety powalił go jednak na kolana. Z głośnym śmiechem wszedł do pomieszczenia.

- Widzę że już się dobrze znacie... No w sumie nie moja sprawa,
- Ko nie tak jak myślisz -
Uriel była zdecydowanie zła, wstała gwałtownie po czym zachwiała się i ponownie straciła przytomność.
- Jestem Mihalik, ona uratowała mi życie.
- Jestem Garet Das, to mój statek a wy jesteście moimi pasażerami. Zajmij się nią. Nie chcę żeby jej coś się stało w trakcie podróży. Niedługo będziemy na miejscu.

Kapitan przeszedł by sprawdzić uszkodzenia w sekcji rufowej, jednak Silvani powstrzymał go na chwilę.
- Dokąd lecimy?
- Zabieraj łapę, nie Twój interes. Nie ufam Ci. I będę Cię miał na oku. Dowiesz się kiedy dolecimy.

Głos kapitana w niczym nie przypominał słodkiego tonu który był wcześniej.

Mihalik wrócił do opatrywania rannej kobiety, podczas gdy Das kończył sprawdzać stan okrętu. Obaj mężczyźni patrzyli na siebie wilkiem. Zdecydowanie gdyby mieli wybór woleli by być gdzie indziej.
Po kilkunastu godzinach podróży, w większości przespanych przez młoda kobietę. Kiedy wreszcie wyszli z nadprzestrzeni za iluminatorami ujrzeli przepiękny obrazek.



Tymczasem Harharr i jego "wcale nie wyglądający podejrzanie towarzysze" Zbierali informacje na Nar Shadda. Szybko udało im się ustalić dok z którego wystartował Mynock. Na miejscu zastali jednak tylko kilka ciepłych jeszcze ciał i Miły komitet powitalny w postaci kolejnych najemników z Czarnego słońca. Ich przywódca wydawał się być niezbyt chętny do rozmowy...


Post został pochwalony 0 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Forum Rise of the Empire RPG Strona Główna » Najemnicy » Never say never again
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach




Solaris phpBB theme/template by Jakob Persson
Copyright © Jakob Persson 2003

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group