FAQ Zaloguj
Szukaj Profil
Użytkownicy Grupy
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Rejestracja
Nar - Shaddaa
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Forum Rise of the Empire RPG Strona Główna » Opowiadania » Nar - Shaddaa
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  

Podoba się?
Zajefajne, lepsze od "Senatora Republiki"
0%
 0%  [ 0 ]
Zajefajne, ale gorsze od "Senatora Republiki"
0%
 0%  [ 0 ]
Zajefajne (nie czytałem drugiego)
0%
 0%  [ 0 ]
Takie sobie
0%
 0%  [ 0 ]
Za jakie grzechy musiałem to czytać (czyli tragedia)
0%
 0%  [ 0 ]
Wszystkich Głosów : 0

Autor Wiadomość
Keroq Phoenix
Najemnik



Dołączył: 29 Gru 2006
Posty: 109
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Skąd: Ammuud

 Post Wysłany: Pon 6:49, 19 Mar 2007    Temat postu: Nar - Shaddaa

Nar-Shaddaa

PROLOG
Lądowanie koreliańskiego frachtowca przebiegło bez przygód. Jego pilot natychmiast po postawieniu jednostki na ziemii, opuścił pokład zabierając ze sobą jedynie broń osobistą, kredyty oraz paniczny strach przed pościgiem przemieszany z nadzieją na bezpieczne schronienie na miejscu lądowania. Był wart sporą ilość gotówki, wypłacanej przez dowolną kolonię karną w obrębie Republiki.


ROZDZIAŁ I
Karmazynowy Zabójca


„Z kolonii karnej uciekł groźny łowca niewolników, Ragumd. Jest to wysoki człowiek, o blond włosach. Bardzo niebezpieczny. Każdy, kto udzieli mu schronienia bądź pomoc w dowolnej formie będzie zagrożony karą pozbawienia życia w trybie natychmiastowym. Za doprowadzenie Ragumda do kolonii karnej Republiki jest przewidziana nagroda 20 tysięcy kredytów.” - ta krótka, niewiele mówiąca wiadomość stanowiła podstawę podróży Keroqa na księżyc Nar Shaddaa. Z własnych źródeł się dowiedział o pochodzeniu łowcy niewolników i wywnioskował, że przemytnicza przystań będzie idealną kryjówką dla zbiega.
Spirit Hunter, świeżo podreperowany po ostatnim locie na Kessel, powoli podchodził do lądowania od ciemnej strony księżyca. Przynajmniej tutaj najemnik nie musiał się martwić co powiedzieć przy odprawie celnej, bo takowa nie istniała.
Phoenix nigdy nie przepadał za Nar Shaddaa. Uważał to miejsce za źrodło wszelkiego zła, wylęgarnie najgorszego rodzaju przestępców. I swoistą ojczyznę niewolnictwa. Wzdrygnął się na wspomnienie początków niewoli w kompleksie laboratoryjnym. Nigdy więcej. - pomyślał i przygotował się do opuszczenia kokpitu Z-95.
Po otwarciu kabiny myśliwca owiał go ciepły, duszący wiatr przynoszący ze sobą woń smarów, spalin, rozkładającego się jedzenia i ledwo wyczuwalny, charakterystyczny zapach śmierci. Keroq zeskoczył na ziemię i zabrawszy z ładowni blaster i toporek ruszył w gąszcz uliczek „małego Coruscant”. Ciasnotę przejść między budynkami dodatkowo powiększały hałdy śmieci na które składały się wszystkie możliwe odpady, części maszyn i.... Rasy tych mieszkańców księżyca, których nie było stać na kwaterę lub wypili za dużo i nie mieli pojęcia gdzie się położyli. Przechodzący najemnik kolejno rozpoznawał obcych pod lub na śmieciach: Zabrak leżący czymś wyglądającym na resztki silnika nadprzestrzennego; Ithorianinka z rozdartą w kilku 'interesujących' miejscach szatą; dalej jakaś para przyjaciół, których musiano wynieść razem z ich krzesłami i stolikiem, bo właśnie na zażyganym stoliku się opierali!; kilka metrów bliżej wejścia jakiejś niezidentyfikowanej kantyny leżał jęczący Trandoshanin z wibroostrzem wbitym pod lewym ramieniem, spod którego sączyła się ciemnoczerwona, prawie czarna, śmierdząca posoka. A pomiędzy tymi istotami oraz stertami sprzętów kręciło się dwóch Jawów, w tych swoich charakterytycznych brązowych, lekko przybrudzonych szatach, a spod kapturów było widać jedynie ich świecące na złoty kolor oczy. Ich obecność była łatwa do wytłumaczenia: najzwyczajniej we wszechświecie okradali pijaków, chociaż do Tradoshanina się nie zbliżyli.
Keroq zdecydował, że najgorsze już minęło w tej kantynie i zdecydował się wstąpić do niej w poszukiwaniu jakiejś informacji, a także przepłukać gardło jakimś miejscowym trunkiem. W momencie, w którym przekroczył próg przybytku natychmiast tego pożałował.
W odległym kącie lokalu słychać było charakterystyczne buczenie, co wraz z zieloną poświatą padającą na twarz Twi'lekanina tworzyło bardzo wyraźny obraz rycerza Jedi w gnieździe przemytników.
Odbijał on strzały z kilku blasterów raz po raz strzelających w jego stronę. Właściciele tradycyjnej broni posyłali swoje ładunki energii wystarczająco często w stronę celu, że Jedi nie miał możliwości odbijania ich w przeciwników. Przez to blasterowe błyskawice latały po całej kantynie uderzając (nieszkodliwie) w ściany bądź sufit lub też (kosztownie) w elementy wyposażenia kantyny, bądź też zapasy trunków stojące na półkach za barem.
Lokal był opustoszały za wyjątkiem kilku rozrzuconych ciał napastników mających mniej szczęścia, barmana kulącego się na podłodze mokrej od rozlanych trunków oraz rycerza Jedi i jego pięciu przeciwników.
- Blisko – pomyślał Keroq kiedy jeden z boltów uderzył w futrynę drzwi w których stał najemnik, na wysokości jego skroni. Schował się za solidnym filarem chcą obserwować walkę. W końcu nie codzień się trafia możliwość podpatrzenia rycerza Jedi w trakcie walki.
Dopiero po dłuższej chwili najemnik zauważył siedzącego spokojnie w ciemniejszym kącie kantyny człowieka, który z zainteresowaniem przypatrywał się walce. Nie przebywając za żadną osłoną chyba wogóle nie zdawał sobie sprawy z grożącego niebezpieczeństwa. W pewnym momencie jeden z ładunków, odbity zgrabnym cięciem miecza, poszybował w stronę obserwatora w rogu baru. I zamiast wypalić mu dziurę pomiędzy oczami, błyskawica rozeszła się gwałtownie na boki około metra od człowieka w ciemnoszkarłatnej, lekkiej koszuli wraz z mocnymi spodniami w tym samym kolorze.
Osobiste pole siłowe. - jedyny logiczny wniosek jaki nasunął się Phoenixowi wywołał dość poważne zaniepokojenie. - Jedynie wysocy rangą politycy oraz zabójcy mogą posiadać coś takiego. A to oznacza tylko jedno. Kłopoty. - Najemnik postanowił zająć się tym osobnikiem po walce, która zaczynała być męcząca dla obydwu stron. Kiedy jednemu z obcych, Kaleeshianinowi sądząc po wyglądzie oraz lekko zakrzywionych nogach, zaciął się blaster, Jedi natychmiast to wykorzystał uchylając się przed dwoma strzałami z równoczesnym, prostym pchnięciem w brzuch Kaleeshianina. Miecz, po przebiciu ciała na wylot podniósł się w górę rozcinając ciało wojownika na dwie części. Rycerz zajął miejsce padającego humanoida w masce i szybkim cięciem w bok pozbawił głowy następnego przeciwnika, zanim ten się wogóle zorientował, że jego cel zmienił pozycję. Teraz to Jedi stał się myśliwym zręcznie pozbawiającym życia. Kolejny z atakujących humanoidów (w świetle tylko jednej lampy jarzeniowej, jaka pozostała cała nie można było dojrzeć czy byli to ludzie) zdołał tylko spojrzeć w bok, kiedy miecz świetlny odciął lufę jego blastera, a następnie zatoczywszy półokrąg nad głową zabójcy zgrabnie przeciął go wpół tuż powyżej pasa z pustą kaburą. Dwóch ostatnich zamachowców obróciło się z rozgrzanymi do czerwoności blasterami i ponownie, prawie równocześnie nacisnęli spust. Tym razem jednak rycerz odbił obywa strzały wprost do źródła. Obaj przeciwnicy zostali trafieni śmiertelnie. Jeszcze zanim upadli na ziemię Jedi już stał twarzą do Keroqa i człowieka w ciemnym szkarłacie, z włączonym mieczem gotów do parowania następnych ataków.
Phoenix wyszedł zza filaru i odsunąwszy rękę od kabury z blasterem przemówił spokojnym tonem:
- Nie jestem Twoim wrogiem, Jedi. - Twi'lek lekko zmrużył oczy patrząc na najemnika, który odczuł niewielkie świdrowanie w swoim umyśle. Wiedział, że Moc będąca źródłem siły i potęgi zarówno Jedi jak i Sith, pozwalała na czytanie w myślach. Dlatego też nie bronił się przed tą ingerencją w jego wspomnienia i plany. Rycerz bez słowa przeniósł wzrok na siedzącego mężczyznę. Ten sięgnął ręką do pasa i po chwili wokół niego powietrze lekko zadrżało. Pole siłowe zostało wyłączone.
Jedi ponownie lekko zmrużył swoje jarzące się krwistą czerwienią oczy patrząc na Szkarłatnego, jak go w myślach ochrzcił Phoenix.
- Gdybym chciał Cię zabić, już dawno bym strzelił. - przemówił Szkarłatny najczystszym, ale i przez to budzącym największy strach, głosem. Twi'lekański wojownik skinął głową w stronę siedzącego mężczyny, wyłączył miecz i bez słowa ruszył w stronę wyjścia. Tuż przy drzwiach odwrócił się i powiedział jedynie:
- Szukacie tego samego. - po tych słowach wyszedł w mrok księżyca Nar Shaddaa.
Keroq popatrzył na zdemolowany bar, a następnie rzuciwszy przerażonemu barmanowi dwukredytową monetę krzyknął:
- Coś zimnego i procentowego, jeśli tylko ocalało z dzisiejszej 'zabawy'! - po tym poleceniu popatrzył na Szkarłatnego i pamiętając zdanie wypowiedziane przez Jedi zapytał – Można się przysiąść? Wygląda to na jeden z czystszych i bardziej kompletnych stołów w tej kantynie.
- Oczywiście, zapraszam – wyglądało na to, że Szkarłatny również jest ciekaw rozmowy, choć dało się słyszeć w jego głosie pewną rezerwę.
Ciszę jaka zapadła przerywało jedynie ciche biadolenie barmana nad stratami powstałymi w wyniku walki. Po chwili jednak pojawił się przy stoliku i postawił przed Phoenixem wysoką szklankę, w której znajdowała się lekko fosforyzująca, bliżej niezidentyfikowana, błękitna i dość gęsta ciecz wraz z kilkoma kostkami lodu oraz długa, żółta słomka. Najemnik obrzucił nieufnym spojrzeniem podany napój i przesunął spojrzenie na twarz barmana. Widząc dobroduszność (jak i przerażenie) na jego twarzy zdecydował się spróbować tego speciału i ignorując obecność słomki pociągnął solidny łyk. Oczy Keroqa stanęły w słup. Żywy ogień, jaki zapłonął na jego języku dość szybko się przemieścił do przełyku, a następnie zostawiając gorący ślad spłynął do żołądka. Przez kilka sekund najemnik gwałtownie łapał powietrze, przypominając rybę wyciagniętą na brzeg. Barman uśmiechnął się szeroko i rzekł:
- 65% mocy, najmocniejsze co mam. Na szczęście tego nie zniszczyli. - i z tymi słowami zawrócił do baru gdzie rozpoczął porządki i szacowanie strat.
Szkarłatny też się roześmiał, słysząc uwagę na temat procentów w napoju. Wciąż się uśmiechając odezwał się, już bez żadnej rezerwy:
- Mi to samo podał, kiedy tu wszedłem. Złożyłem identyczne zamówienie kiedy tu usiadłem po raz pierwszy. I zapewne wyglądałem identycznie jak Ty kiedy to wypiłem. - widząc, że jego towarzysz nadal nie jest w stanie przemówić, dopowiedział – Jestem Whiisp, czasem zwany też Karmazynowym Zabójcą.
- Keroq Phoenix. – najemnik odzyskał głos, chociaż piekło nadal szalało w jego żołądku – Ufasz mi na tyle, że nie boisz się wyjawiać swojego zawodu?
- Niewiele istot tutaj jest w stanie mi zagrozić. Prawda, jesteś odważny, widzę to w Twoich oczach, ale to za mało, żeby mnie pokonać. Poza tym nie chcesz sobie robić wroga z mojego mocodawcy.
- Zależy kto jest tym Twoim mocodawcą. - Keroq lekko się uśmiechnął.
- Czarne Słońce. - pełna powaga z jaką Whiisp wypowiedział tą nazwę nie pozwalała wątpić w prawdziwość jego słów.
- Po 'czystce' jaka miała miejsce prawie dziesięć lat temu, Czarne Słońce prawie przestało istnieć.
- Owszem, prawie. - tym razem to Whiisp pozwolił sobie na uśmiech. - Ale prawie robi różnicę. Czarne Słońce znowu wzrasta w siłę. Dość o mnie, może powiesz mi czym Ty się zajmujesz i dlaczego ten Jedi twierdził, że szukamy tego samego?
- Jestem pilotem, najemnikiem, zabójcą, konwojentem, mechanikiem. Praktycznie kimkolwiek zechcesz bym był, oprócz Lorda Sith. Przyleciałem tutaj w poszukiwaniu jednego łowcy niewolników.
- Ragumd. - powiedział bardziej do siebie niż do Keroqa członek najlepiej zorganizowanej grupy przestępczej wszechświata. - Chcesz go zabić?
- Jedynie schwytać. Żywy jest wart dwadzieścia kawałków w każdej kolonii karnej Republiki.
- Ja mam go zabić. Chociaż właściwie mój Vigo powiedział, że nie chce go więcej oglądać. Czyli bez znaczenia czy zginie czy wróci do kolonii karnej. Oczywiście pod warunkiem, że nie zbiegnie ponownie.
- To już nie moja sprawa, ja zamierzam go dostarczyć i zainkasować nagrodę. Jeśli znowu ucieknie będzie mnie to obchodziło mniej wiecej tyle co śmierć Nemoidiaśkiego wicekróla.
- Jak długo jesteś na Nar-Shaddaa?
- Dopiero przyleciałem. Dlaczego pytasz?
- Z ciekawości. Już raz wytropiłem Ragumda, jednakże uciekł mi zanim zdążyłem go zasztyletować.
- To co teraz proponujesz? Ponowne zajście go od tyłu i obezwładnienie? Będzie przygotowany.
- Nie tym razem. Mój mentor mówi, że zawsze jest jakiś sposób. Kiedy już wyczerpiesz metody konwencjonalne spróbuj czegoś innego. Jeśli zaatakujesz brutalnie i zawiedziesz to, drugi atak musi być subtelny. Tajemniczy. Cel będzie się spodziewał następnego, brutalnego ataku. A Ty znowu go zaskoczysz. A skoro mój pierwszy atak nastąpił z zaskoczenia, teraz trzeba go zaatakować brutalnie. I dlatego proponuję Ci układ. Zaatakujemy go razem, ogłuszymy, Ty go zabierzesz do jednej z kolonii Republiki, gdzie odbierzesz nagrodę, a następnie ja... - Whiisp zawiesił głos.
Keroq zdecydowanie pociągnął kolejny łyk palącego drinka. Odczekawszy chwilę, aż uczucie ognii piekielnych zaniknie spytał:
- A następnie co?
- Zniszczę go. Czy to z mojego myśliwca, czy też granatem termicznym albo po prostu strzałem w głowę. W ten sposób obaj wykonamy nasze zadania, a będzie łatwiej we dwóch.
- Sądzę, że możemy współpracować. Ile chcesz z narody?
- Nic, otrzymam swoją zapłatę jak Ragumd zginie.
- Zgoda. Co o nim wiesz? Bo skoro raz zabicie go Ci się nie udało, to oznacza, że są jakieś okoliczności utrudniające zwykłe zastrzelenie na ulicy?
- Po pierwsze nie lubię widowni. A po drugie ten łowca niewolników jest tutaj chroniony. Jego ojciec, mimo podeszłego wieku, ma spory majątek i najął kilku ochroniarzy swojemu chłoptasiowi.
- To pogarsza sprawę. Widzieli Cię w czasie tej próby?
- Tak. I dlatego to teraz na Tobie spoczywa zadanie wytropienia go.
- Zajmę się tym. Udzielisz mi jakiś wskazówek czy też mam przekopywać się przez każdą hałdę śmieci i ochlapusów na tym księżycu?
- Powiem Ci, gdzie zapewne przebywa Ragumd. Ale za kilka dni. Masz tutaj dane mojego komunikatora. Zaszyfruj je w swoim i zniszcz tego datapada. Nikt nie może się dowiedzieć, że to Czarne Słońce dopadło tego łowcę.
- Rozumiem. - Phoenix był zadowolony z obrotu sprawy. Whiisp wydawał się być człowiekiem honoru, który wiedział co robi, a skoro tak, to zadanie, mimo komplikacji, w gruncie rzeczy było prostsze. Przepisał dane Karmazynowego Zabójcy do swojego systemu przyporządkowania i oddał datapad przedstawicielowi Czarnego Słońca.
- Jak będziemy się mieli spotkać to w tej kantynie. Będzie tu spokój przez kilka dni.
- Masz rację. A teraz się lepiej rozstańmy. Im mniej osób nas zobaczy razem tym lepiej. Odezwij się za trzy dni. - Karmazynowy Zabójca podniósł się i sprężystym krokiem opuścił kantynę.
Do zobaczenia – Keroq skinął głową na pożegnanie i pozostał przy stoliku kończąc drinka, kiedy Whiisp wyszedł przez lekko osmolone drzwi baru.


ROZDZIAŁ II
Weequay



Trzy dni w piekle. Trzy dni walki o utrzymanie się przy życiu. Gdziekolwiek Keroq nie wszedł czekała na niego rozróba. Z jego mniejszym bądź większym udziałem. Pijacy szukający zaczepki, drobne złodziejaszki oraz istoty, które widząc jego blaster brali go za przedstawiciela Republiki. Większość starć nie stanowiła wyzwania dla najemnika, ale jedno z nich głęboko zapadło mu w pamięć.
Przebywając w Koreliańskim Sektorze, Phoenix starał się nie rzucać w oczy. Nie wiedział, że od dwóch dni był bacznie obserwowany przez obcego, podążającego za najemnikiem wszędzie gdzie się udał. Począwszy od hangarów gdzie stał Spirit Hunter, poprzez kantyny i niewielki hotelik, prowadzony przez Klatooinianina mającego powiązania z Huttami, aż po targ niewolników. Przy tym ostatnim dało się zauważyć na twarzy Keroqa wyraz kompletnej dezaprobaty dla tego rodzaju interesów oraz bezgranicznego współczucia dla istot zakutych w kajdany.
Obcy był też inicjatorem wielu konfliktów, z których najemnik zawsze wychodził zwycięsko pozostawiając za sobą osmalone bądź też ogłuszone ciała lokalnych rzezimieszków.
Kiedy Phoenix pod koniec drugiego dnia pobytu, po drodze do hotelu wstąpił na jakiegoś lekkiego drinka zauważył, że zaraz po zajęciu miejsca przy barze w drzwiach kantyny pojawił się humanoid. Brązowo-szara skóra, około 1,7 metra wzrostu, twarz pomarszczona, z płaskim nosem, usta z prawie niezauważalnymi wargami oraz głęboko osadzone, zielone oczy bardzo przypominające ludzkie. Włosy wyrastające tylko z tyłu czaszki obcego, tworzące pojedyńczy warkocz spięty metalowym pierścieniem z wyrytym, dość zawiłym wzorem zdradzały naturę wojownika. Keroq rozpoznał przedstawiciela Weequay'ów, chociaż chwilę trwało zanim sobie przypomniał cechy szczególne tej rasy. Humanoid popatrzył po przepełnionej sali kantyny, zatrzymując wzrok na dłużej w pobliżu miejsca, gdzie najemnik oczekiwał na swoje zamówienie.
Weequay wkroczył do środka kantyny. Coś w jego pewnym kroku, bądź też badawczym spojrzeniu jakim omiatał całą kantynę (zwłaszcza okolice baru) wzbudzało pewien niepokój u Phoenixa. Podświadomie przesunął dłoń w pobliże kabury z blasterem. Brak jakiejkolwiek osłony w połączeniu z snopem światła z paneli jarzeniowych nad barem, które oświetlały Keroqa stawiały go w roli pustynnego szczura na celowniku jakiegoś farmera z Tatooine. Mroczne wnętrze pozostałej części kantyny dodatkowo utrudniało zauważenie czy humanoid jest wogóle uzbrojony, nie wspominając już o rozpoznaniu typu uzbrojenia. Najemnik zaczął obmyślać różne warianty rozwoju sytaucji. Niestety nie były one pocieszające. Tylko dwie możliwości dawały jakiekolwiek szanse na przeżycie. Jedna z nich, polegająca na jak najszybszym opuszczeniu kantyny, a w konsekwencji również opuszczenie planety nie schwytawszy zbiega nie była w stylu Phoenixa. Druga z opcji, bardziej niebezpieczna, ale przez to też bardziej pociągająca, stanowiła rozwiązanie siłowe.
Chwilowo jednak Keroq pozostał na miejscu z nadzieją, że Weequay jednak go niezaatakuje, chociaż profilaktycznie odpiął zapięcie przy kaburze blastera.
Obcy z każdym, wyjątkowo wolnym, krokiem zbliżał się do baru i wydawał się być coraz mniej zainteresowany najemnikiem. Kiedy dotarł do wytartego kontuaru, o barwie zmienionej przez hektolitry rozlanych drinków na przestrzeni ostatnich kilku bądź kilkunastu lat, oparł się obiema dłońmi o blat i pochyliwszy się blisko barmana wychrypiał mu kilka słów prosto do ucha. Po minucie przed Weequey'em postawiono kufel koreliańskiego, złocisto-żółtego piwa. Phoenix był tak skupiony na dokładnym, aczkolwiek dyskretnym obserwowaniu humanoida, że zupełnie przestał się przejmować pozostałą dwudziestką gości kantyny. Nic więc dziwnego, że nie zauważył lecącej z prawej strony szklanicy po jakimś trunku, która osiągnęła kres swej drogi powietrznej poprzez zetknięcie z głową najemnika. Ból stanowił zarówno zaskoczenie jak i bodziec do wykształconego przez lata życia na krawędzi prawa odruchu. Potłuczone szkło nie zdążyło opaść na ziemię, kiedy Keroq już oddawał w kierunku atakującego strzał za strzałem ze swojego blastera. Pierwsze dwa strzały padły za bardzo w lewo i stanowiły bardziej zaporę ogniową niż formę ataku, ale kolejny strzał wypalił dziurę w lewym ramieniu napastnika, a następny rozszarpał mu klatkę piersiową. Czując adrenalinę przepływającą przez całe ciało, kątem oka zauważył lecące wibroostrze. Nie było skierowane w niego, ale w broń którą trzymał. Na szczęście koziołkująca w powietrzu klinga nie uderzyła ostrzem w DC-15, lecz rzeźbioną rękojeścią skutecznie wytrącając blaster z ręki Phoenixa. Właśnie rzeźby uświadomiły najemnikowi, że wibroostrze należy do Weequey'a. Szybkie spojrzenie w stronę, gdzie przed sekundą obcy spokojnie podnosił kufel do ust, potwierdziło domniemanie o pochodzeniu broni. Humanoid właśnie przygotowywał się do następnego rzutu kolejnym ostrzem, wykonując kolisty ruch kończyną nad głową siedzącego obok niego Calmarianina, kiedy Keroq szybkim ruchem wyjął z wewnętrznej kabury swój toporek. Wyraz zaskoczenia na twarzy obcego odbijał się wyraźnie w polerowanym ostrzu broni wykonanej z niezwykle rzadkiego i zarazem cenionego materiału jakim jest phrika. Ten stop posiadający wyjątkową odporność cieplną zatrzymywał nawet strzały z blastera nastawionego na ogłuszanie. Tym razem najemnik wykorzystał swoje umiejętności w celu zablokowania kolejnego wibroostrza lecącego w kierunku jeo serca, a następnie zamachnąwszy się uderzył obuchem w puszkę stojącą na kontuarze i posłał ją w stronę napastnika.Wirująca w powietrzu puszka została odbita i niegroźnie spadła na ziemię. Zajęty puszką Weequey nie zauważył zniknięcia najemnika. Rozjerzał się uważnie po kantynie, ale nigdzie nie mógł zauważyć człowieka ubranego w stalowo-szarą koszulę. Nagle jakiś niewielki kształt śmignął przez główną salę kantyny uderzając w jeden z paneli jarzeniowych umiejscowionych przy barze. Spięcie spowodowało wyłączenie wszystkich pozostały, tak więc jedynym źródłem światła w pomieszczeniu stanowiły dwie reklamy świetlne na przeciwległych ścianach kantyny oraz kilkanaście butelek z różnymi trunkami, których etykiety świeciły się dzięsiatkami kolorów, zachecających do wybrania właśnie tego napoju.
Humanoid wyciągnął dwa wibroostrza i próbował zająć jakąś dogodną, obronną pozycję, chociaż wiedział, że jest to nie możliwe. Przebywając na środku speluny nie miał możliwości osłonięcia pleców, a Phoenix na którego polował był wciąż uzbrojony. Co prawda tylko w broń białą, ale to nadal była broń, której Weequey nie chciał poczuć w swoich plecach. Sytuacja obróciła się przeciwko niemu. Powinien był to przewidzieć, obserwując jak Keroq radził sobie przez dwa poprzednie dni. Tysiące myśli przelatywały mu przez głowę. Jak ten człowiek to robi? Co czyni go tak silnym? I tak dobrym? Nagle usłyszał, czy też wyczuł za sobą ruch. Odwrócił się i zamachnął trzymanym ostrzem. Kiedy jego ostrze zetknęło się z czarnym toporkiem najemnika powstały snop iskier oświetlił ich twarze.
Zacięcie widoczne w oczach Keroqa i zaskoczenie wraz z determinacją walki o życie wypisane w zielonych oczach Weequey'a. Kolejne uderzenia wibroostrzy były przez trudu parowane przez Phoenixa. Kolejne snopy iskier sypały się na ziemię. Obaj wiedzieli, że to tylko kwestia czasu, zanim któryś z nich padnie martwy pod stopy przeciwnika.
Gwałtowny dźwięk pękającego wibroostrza przyprawiał o zawroty głowy, nie tylko ze względu na swoją przenikliwość, ale również ze względu na przesłanie jakie ze sobą niósł. Weequey spojrzał w dół i ujrzał spadające resztki swojego ostrza i topór płynący w powietrzu w stronę jego brzucha.
Było już za późno na jakakolwiek kontrę.
Nie czuł bólu kiedy zimny stop wbił mu się w wnętrzności z niesamowitą siłą, która zbiła go z nóg. Drugie wibroostrze wypadło mu z dłoni. Upadając chciał coś powiedzieć, ale krew rzucająca mu się ustami i nosem skutecznie uniemożliwiła wydobywanie się dźwięku z jego ściśniętego strachem i bólem gardła.
Keroq szybkim ruchem przeszukał ciało Weeque'a. Znalazł kilka wibroostrzy oraz datakratę. Zabrał datakartę, podniósł swojego blastera. Obejrzał uważnie miejsce, w które uderzyło wibroostrze. Na szczęście nie było żadnych uszkodzeń. Klonerzy wykonali kawał dobrej roboty. - pomyślał i ujrzawszy snop jasnego światła wycelował w tamtym kierunku swojego DC-15.
- Nie strzelaj! Jestem barmanem. - głos zza latarki był przerażony. Skierował światło na siebie.
Phoenix opuścił broń i wsunął ją w kaburę. Położył na barze dwa kredyty i ruszył w stronę wyjścia. Pozostali goście kantyny patrzyli z mieszaniną strachu i podziwu na najemnika opuszczającego przybytek, tak podobny do setek innych, w których podobne zdarzenia były na porządku dziennym, a mimo to zawsze budziły sensację.
Keroq zaraz po opuszczeniu kantyny przyśpieszył i skierował się do hotelu. Tam, po dokładnym zamknięciu drzwi, opadł na łóżku i trzymając blaster w zasiegu ręki zapadł w sen.


Rozdział III
Polowanie


Zawartość datakarty Weequey'a była chroniona hasłem. Najemnik próbował sobie przypomnieć co wiedział o tym typie datakart. Produkcja na Coruscant. Czyli przynajmniej dwa tuziny fabryk mogły wykonać tą jedną kartę, co daje ponad dwadzieścia haseł serwisowych. A znał tylko jedno pochodzące z planety-miasta i niestety nie działało. Nagle olśniło go. Przecież to było hasło dostępu do karty, ale nie do zawartości. Pamięć nie była chroniona hasłem.
Siegnął do swojej torby i wyciągnął zestaw precyzyjnych narzędzi. Rozkręcił obudowę karty i wyjął niewielki chip pamięci. Wsunął go w swoją datakratę i włączył. Chwilę trwało zanim się zorientował w układzie danych humanoida. Ale w końcu zaczął przeglądać pliki. Kilkanaście nieistotnych, ale parę go zainteresowało. Zwłaszcza wiadomość bez oznaczonego nadawcy. Mówiąca o nagrodzie za zbiegłego niewolnika. Dziwnie podejrzanie mu to brzmiało. Wspomniano jedynie, że zleceniodawca to niejaki „Pan Kibu”. Zignorował to zlecenie. W końcu to niemożliwe, żeby mówiło o nim.
Spojrzał na inne informacje i zamarł. Teraz był pewien, że były o nim. W końcu na zdjęciach był jego myśliwiec, a także on sam wchodzący do kilku kantyn, oraz do hotelu!
W następnym pliku były zdjęcia Whiisp'a. Troszkę mniej wyraźne, ale mimo wszystko czytelne. Nie mieli zdjęcia jego statku czy miejsca gdzie się zatrzymał, chociaż mieli o nim znacznie więcej danych niż o Keroqu.
Sięgnął po swój komunikator. Wybrał drugi poziom szyfrowania i połączył się z Whiisp'em. Kiedy Karmazynowy Zabójca przyjął połączenie Phoenix przemówił:
 Witaj, mamy problem.
 Jaki? - Whiisp wydawał sie lekko zaskoczony.
 Ktoś wie, że polujemy na Ragumda. A raczej wie, że współpracujemy ze sobą. Wczoraj jakiś Weequey próbował mnie zabić w jednej z kantyn. Znalazłem przy nim datakartę, na której znalazłem zarówno moje zdjęcia jak i Twoje. Wiedzą gdzie się zatrzymałem oraz gdzie bywałem, ale nie wiedzą kim jestem. Natomiast o Tobie to wiedzą kim jesteś. I to dokładnie wiedzą.
 No cóż przyjacielu, wygląda na to, że trzeba jak najszybciej się rozprawić z zadaniem.
 Też tak uważam, ale nie sądzę, żeby udało się mi złapać tego handlarza. Dlatego się wycofuję.
Chwilę trwało zanim członek Czarnego Słońca odpowiedział:
 A nie chcesz mi pomóc w zabiciu go? Skoro z jego powodu chciano Ciebie zlikwidować to możesz się teraz zemścić.
 Pomogę Ci, ale nie dlatego, że chcę się mścić – odparł Keroq, zadowolony, że będzie miał okazję zaskarbić sobie wdzięczność Czarnego Słońca. Nigdy nie wiadomo, kiedy to się może przydać.
 Dziękuję. Masz jakieś propozycje?
 Jedynie jedną. Wystartujmy z księżyca i omówimy szczegóły w przestrzeni.
 Zgoda. Za trzy godziny w punkcie, którego współrzędne Ci przesyłam. - na wyświetlaczu pojawiły się cyfry oznaczajacę pozycję nad południowym biegunem Nar Shaddaa. Rozłączyli się.

Opuszczenie hotelu przebiegło bez przeszkód i chociaż najemnik się uważnie rozglądał po okolicy nie mógł dojrzeć nikogo, kto mógłby go śledzić. Kiedy zjawił się na podanej pozycji ujrzał czekającego już Starchaser'a. Prawdę mówiąc spodziewał się zobaczyć jednego z tych osławionych myśliwców Czarnego Słońca. Ale z drugiej strony wiedział, że myśliwiec Czarnego Słońca byłby zbyt charakterystyczny i odrazu zdradzałby mocodawców zabójcy. Nie zdążył uruchomić żadnych systemów, kiedy Whiisp się z nim połączył:
 Właśnie dostałem informację, że Ragumd jest w drodze do swojego frachtowca.
 Odlatuje z planety?
 Nie sądzę, ale to jest nasza szansa. Jest chroniony przez speedery i cztery grawitacyjne myśliwce. Jesteś w stanie pilotować swojego Headhunter'a w atmosferze?
 Oczywiście. - Keroq odparł uruchamiając systemy uzbrojenia oraz ładując tarcze. - Jaki podział 'obowiazków' proponujesz?
 Zajmij się myśliwcami. Ja mam pociski penetrujące, które powinny bez problemów poradzić sobie z pancerzem frachtowca i zniszczyć hipernapęd. Doprowadzi to do...
 Eksplozji całej maszyny i śmierci Ragumda. - najemnik dokończył zdanie Karmazynowego Zabójcy. - Prowadź, ja za Tobą. Utrzymuj stałą prędkość. Będę lecieć na tyle blisko Ciebie, że nie wykryą mnie fabrycznymi sensorami. A Twoja stała prędkość powinna ich zmylić, co do Twoich intencji.
 Zrozumiałem. Zachowajmy ciszę radiową. Wyłączam się.
Myśliwiec Whiisp'a skierował się w stronę księżyca. Spirit Hunter podgonił go i ustawił się z tyłu i trochę nad nim. W ten sposób dla każdego, kto by ich wykrył sensorami będą stanowić jedną jednostkę.
Weszli w atmosferę. Dość spora przejrzystość powietrza pozwoliła im już z daleka dojrzeć konwój ich celu. Który wcale nie ukrywał swojej obecności. Pancerna grawi-limuzyna rzucała się w oczy, głównie dzięki ciemnopomarańczowemu malowaniu. Leciała w konwoju składającym się z sześciu speederów oraz czterech podejrzanie starych jednostek. Dopiero po chwili Keroq rozpoznał te myśliwce. Trackery C-73! - krzyknął sam do siebie. Przygotował wyrzutnie pocisków, wiedząc, że zestrzeli dwa pierwsze myśliwce zanim przeciwnicy wogóle zdadzą sobie sprawę, że są atakowani.
W miarę zbliżania się konwoju do platformy z frachtowcem Ragumda najemnik coraz uważniej obserwował okolicę. Miał odczucie, że to jednak nie są wszystkie jednostki konwoju.
Kiedy grawi-limuzyna zatrzymała się przed wejściem do platformy Phoenix i Karmazynowy Zabójca widzieli wyraźnie jak poszukiwany łowca niewolników wyszkoczył z pojazdu i szybkim krokiem podszedł do panelu kontrolnego. Po chwili wszedł na platformę i zniknął pod kadłubem statku.
Starchaser Whiisp'a przyśpieszył gwałtownie i zasypał lądowisko gradem blasterowych błyskawic. Keroq także wkroczył do walki odpalając pociski w najbliższe Tracker'y. Dwie kule ognia rozbłysły nad powierzchnią księżyca. Kilka sekund później szczątki kolejnego myśliwca opadały na ziemię, podczas gdy ostatni z nich uniknął pocisku i teraz leciał zakosami strzelając raz po raz w stronę Spirit Hunter'a. Phoenix poderwał swój myśliwiec w górę i maksymalnie przyśpieszył. Przeleciał nad ocalałym C-73 i skierował dziób Headhunter'a w dół. W celowniku pojawił mu się jeden ze speederów, odruchowo rozpoczął kanonadę z działek blasterowych. Jeden z trzech silników eksplodował rozrywając całą jednostkę na kilkanaście płonących części.
W tym samym czasie Whiisp odpalił torpedę penetrującą, która zahaczyła o krawędź muru otaczającego platformę i eksplodowała nie osiągnąwszy swego celu.
Keroq ustawił swój myśliwiec za powolnym Tracker'em i po otwarciu ognia z działek trafił kilkoma strzałami w silnik jednostki. Pilot, straciwszy kontrolę nad myśliwcem, próbował katapultować się z maszyny, jednakże korkociąg w jaki wpadł skutecznie mu to uniemożliwił i zakończył swoje życie w zderzeniu z kolejnym speederem. Pozostały już tylko cztery speedery oraz grawi-limuzyna, której kierowca właśnie rozpoczął dość dziwny manewr. Odleciał na pewną odległość i zawróciwszy ruszył w stronę drzwi prowadzących na platformę cały czas zwiekszając prędkość. Kiedy już był całkiem blisko wystrzelił rakietę, która rozniosła wrota na strzępy i sekundę później wpadł na lądowisko. Tymczasem Phoenix zamienił dwa kolejne speedery w kupę płonącego, poskręcanego metalu i obserwował zarówno manewry pomarańczowej limuzyny jak i myśliwca Karmazynowgo Zabójcy, który nauczony poprzednim niepowodzeniem, właśnie rozpoczął pikowanie idealnie nad kadłubem frachtowca. W momencie zatrzymania się limuzyny tuż przy statku, Whiisp odpalił kolejną torpedę penetrującą i zaczął wyrównywać lot swojej maszyny.
Torpeda coraz bardziej zbiżała się do frachtowca, lecz Keroq zauważył pod kadłubem jakiś ruch. Ragumd próbował dostać sie do grawi-limuzyny i uciec. Najemnik wystrzelił kilka razy w wolną przestrzeń pomiędzy celem a limuzyną, zmuszając Ragumda do cofnięcia się na pokład frachtowca.
Torpeda uderzyła w poobijany kadłub jednostki i wpadła do środka idealnie trafiając w rdzeń hipernapędu. Pojedyńcza eksplozja wstrząsnęła platformą, lecz ułamki sekund później niewielkie, wtórne implozje systemów obronnych, napędu podświetlnego czy chociażby urządzeń kuchennych ozdabiały poszczególne fragmenty statku.
W końcu ogień dotarł do zbrojowni statku oraz zbiornika z paliwem i zdetonował zgromadzone tam zasoby wypełniając platformę falą ognia.
Whiisp wyrównał lot Starchaser'a obok Phoenix'a.
Nagle sensory obu myśliwców wykryły nowe zagrożenie.
 Whiisp! Mam sześć myśliwców na skanerze! Tym razem to coś szybszego, anieżeli C-73! - Keroq nadał wiadomość do towarzysza, który ruszył maszyną w stronę przestrzenie kosmicznej.
 Widzę. Wyciągnijmy ich do przestrzeni kosmicznej. Spróbuj też zobaczyć co to za jednostki. Moje sensory zwariowały po eksplozji frachtowca.
 Przyjąłem.
Najemnik delikatnie podciągnął manetkę i skierował nos maszyny w górę, jednakże wciąż pozostawał w atmosferze. Przetransferował rezerwę mocy z działek blasterowych na dolną oraz tylną część tarcz, wiedząc, że rozpocznie ostrzał dopiero w przestrzeni.
W pierwszej chwili jak zobaczył nadlatujące myśliwce, w dwóch kluczach po trzy maszyny, to nie uwierzył w to co widzi. Dopiero jak spojrzał raz jeszcze to rozpoznał piękne produkty Theed Palace Space Vessel Engineering Corps. Myśliwce typu NL-1 stanowiły rozwojową wersję osławionych podczas bitwy o Naboo jednostek N-1. Na szczęście dla Keroq'a i Whiisp'a jednostki te nie posiadały wyrzutni pocisków, a jedynie działka laserowe.
Phoenix pchnął manetki do oporu, wyskakując z atmosfery księżyca.
 Karmazynowy, to myśliwce NL-1! Czyli mamy problem, jeśli się zbliżą na krótki dystans. Ile masz pocisków? - Keroq oczekując odpowiedzi przygotowywał swój myśliwiec do walki w przestrzeni kosmicznej. Sprawdził liczbę pocisków (tylko dwa zostały), a także stan mocy ogniw energetycznych oraz ilość paliwa. Miał nadzieję, że wyniki wynoszące trochę mniej niż pięćdziesiąt procent wystarczą mu do przeżycia.
 Keroq, myśliwce to nie jest nasze jedyne zmartwienie. - głos Whiisp'a mimo, że spokojny to jednak zmroził najemnika.
 Co chcesz przez to powiedzieć?
 Spójrz na północny biegun księżyca.
Keroq spojrzał i zamarł. Zza Nar Shaddaa wypłynęła majestatycznie koreliańska korweta typu CR-80.
 Na Moc! Whiisp, ona ma 2 baterie działek laserowych! I nie wiadomo jakie jeszcze przeróbki!
 Wiem, przyjacielu. Dlatego proponuję wynieść się stąd jak najdalej. Dzięki za pomoc w zabiciu Ragumda. Jakbyś kiedyś czegoś potrzebował to daj znać. Masz kontakt do mnie. Trzymaj się i...
Skacz jak najszybciej w nadprzestrzeń!
 Dzięki. - odparł Phoenix i nie zdążył nic więcej powiedzieć, bo myśliwiec Karmazynowego Zabójcy już zniknął w nadprzestrzeni. Musiał mieć wgrane wcześniej koordynaty skoku. - pomyślał i wystukał komputerowi pokładowemu polecenie obliczenia najkrótszego skoku w nadprzestrzeń i opuszczenia niebezpiecznej okolicy.
Nagle tylna tarcza ochronna pochłonęła dwa strzały oddane z najbliższego naboo'ańskiego myśliwca. Momentalnie najemnik rozpoczął uniki i przyśpieszył mając nadzieję, że zdąży zanim do walki włączy się korweta czy też pozostałe myśliwce NL-1, które były szybsze i zwrotniejsze od swoich poprzedników. Tak więc nic dziwnego kiedy jeden z przeciwników, prawdopodobnie przeceniwszy możliwości Headhunter'a wyprzedził ściganą jednostkę i znalazł się w zasięgu działek i pocisków Keroq'a. Ten wykorzystał okazję i ścisnął spust działek blasterowych, a następnie odpalił jeden z dwóch pozostałych pocisków i wroga, żółto-srebrna jednostka przestała istnieć. Komputer pokładowy pisnął, dają znać, że zakończył obliczenia, jednakże Phoenix nie był w stanie ustawić się w odpowiedniej pozycji do skoku nie narażając się na ostrzał z pozostałych NL-1.
Zdecydował się na manewr mający wprowadzić przeciwnika w błąd. Skierował swoją maszynę spowrotem w stronę powierchni ksieżyca mając nadzieję, że myśliwce polecą za nim. Nie mylił się, bo już w momencie wyrównywania lotu sensory pokazały mu, że produkty z Theed powtarzają jego manewr. Kiedy tylko NL-1 weszły w atmosferę, Keroq poderwał gwałtownie Spirit Hunter'a, ustawił go na odpowiedniej pozycji do skoku i przyśpieszył. Wiedział, że musi się oddalić od pola grawitacyjnego ksieżyca, bo inaczej skok zakończy się rozerwaniem jego myśliwca. Skierował całą, niewykorzystywaną przez silniki, moc na tylne tarcze i nie tracąc nadziei czekał, aż jego Z-95 wyrwie się z objęć grawitacji.
Kilka strzałów obiło się od jego tarczy i najemnik z pewnym strachem spoglądał na poszczególne wskazania jego maszyny. Moc tarczy wynosiła zaledwie dwadzieścia procent co oznaczało maksymalnie pięć strzałów. Kolejny strzał i wskazania spadły o kilka procent. Nagle komputer poinformował go o opuszczeniu pola grawitacynego i możliwości bezpiecznego skoku w nadprzestrzeń. Keroq z ulgą pchnął dźwignię hipernapędu i obserwował jak gwiazdy zamieniają się w smugi światła.
Dopiero teraz mógł odetchnąć z ulgą. Nie wykonał co prawda zadania, jakie miał wykonać, ale łowca niewolników nie żył, a Phoenix miał znajomego w organizacji Czarnego Słońca, co pozwalało liczyć zarówno na informacje jakich kiedyś będzie potrzebował, jak i na ewentualne kolejne zadania. Dobrze płatne zadania.


Epilog

Komunikator obcego szczęknął oznaczając nadejście połączenia. Szponiasta łapa nacisnęła przycisk odbioru. Ludzka twarz jaka się pojawiła na hologramie przed obcym nie była zaskoczeniem dla właściciela komunikatora.
 Czyżby coś nie poszło zgodnie z planem? - Obcy przemówił pierwszy.
 Zgadza się. Phoenix przeżył i uciekł. Pomagając przy tym w zabiciu Ragumda przez Czarne Słońce. Musisz go odnaleźć i odzyskać... - Hałas dobiegający zza zasłoniętego okna w pokoju obcego zagłuszył ostatnie słowa człowieka.
 Zrozumiałem. Jest najemnikiem, więc wcześniej czy później musi się zjawić u Jabby. Będę na niego czekał na Tatooine.
 Dobrze. Jak Ci się uda dostaniesz milion kredytów. Nie będę posyłał nikogo więcej.
 Dziękuję, panie Kibu. - Obcy lekko się skłonił i rozłączył rozmowę, a następnie zabrał się za pakowanie swojego sprzętu i przygotowania do opuszczenia Coruscant. Lot na Odległe Rubieże nie był jego marzeniem, ale czego się nie robi dla miliona kredytów.


Post został pochwalony 0 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Forum Rise of the Empire RPG Strona Główna » Opowiadania » Nar - Shaddaa
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach




Solaris phpBB theme/template by Jakob Persson
Copyright © Jakob Persson 2003

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group