FAQ Zaloguj
Szukaj Profil
Użytkownicy Grupy
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Rejestracja
Prochy Taung w tysiącach serc
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Forum Rise of the Empire RPG Strona Główna » Opowiadania » Prochy Taung w tysiącach serc
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Hrabia Dooku
Sith



Dołączył: 04 Sie 2005
Posty: 287
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5

Skąd: Serenno

 Post Wysłany: Śro 17:23, 04 Sty 2006    Temat postu: Prochy Taung w tysiącach serc

Taungsarang broka jetiise kar'ta.
Dha Werda Verda a'dhen tratu.
Coruscanta kandosii adu.
Duum motir ca'tra nau tracinya.
Gra'tua cuun heett su draishy'a.

Proch Taung'ów bije mocno w sercu Republiki.
Jesteśmy gniewem Wojowników Cienia.
Pierwszych szlachetnych synów Coruscant.
Niech wszyscy ci co staną przeciw nam rozświetlą nocne niebo ogniem.
Nasza zemsta nawet jaśniej płonie.

-Z "Gniewu Wojowników Cienia", hymnu bitewnego Wielkiej Armii Republiki, zaadoptowanej ze starej pieśni Mandalorian




-Dwadzieścia siedem minut i pięćdziesiąt sekund.


Ogień i krew. Wszędzie wokół krzyki cierpienia i odgłosy blasterowych wystrzałów. Wykrzywione w grymasach nienawiści twarze przylatywały przez jej umysł jak demoniczna parada, złorzerząc i przeklinając. Wydawało jej się, że na przemian spada w bezdenną czeluść, lub ucieka niekończącym się labiryntem poplątanych korytarzy przed czymś...złym, mrocznym i obcym. Nie mogła krzyczeć, nie mogła wydać z siebie jakiegokolwiek odgłosu. To coś...ten ktoś zawsze był za nią, powodując ból i wzbudzając trwogę. Koszmar wydawał się nie kończyć, stawał się coraz gorszy.

Otworzyła swoje oczy. Jej ciało szarpnęło się gwałtownie, nie mogąc dostosować się do nagłego przejścia ze świata sennego piekła, do świata jawy. Rozejrzała się nerwowo wokół, jednak jej widzenie było mętne i zabarwione zgniło-żółtym kolorem. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że jest skrępowana. Białe pasy podtrzymywały jej ciało w oleistej cieczy, podczas gdy niezliczone rurki i kable powbijane były w jej ciało, pompując substancje niewiadomego pochodzenia. Rzuciła się w bezrozumnym szale, tłukąc nieporadnie w ściany szklanego pojemnika w którym była zamknęta, a jej przykryte maską tlenową usta wykrzyczały niemy ryk sprzeciwu.

Nagle rozległ się szum i huk. Żółty płyn, wypełniający pojemnik zaczął zmniejszać swój poziom, wypompowywany przez sieć rur znajdujących się u dołu. Po chwili szyba, zamykająca ją w środku otworzyła się, a ona z hukiem padła na metalową posadzkę przed nią. Krztusząc się i kaszląc zerwała z siebie maskę tlenową i kable, powbijane w jej szyję. Na resztę, nie miała sił. Zastygła w bezruchu na zimnej podłodze, pozwalając, by jej ciało odpoczęło. Po kilku długich sekundach podniosła wreszcie głowę i rozejrzała się wokół. Znajdowała się w dużym pomieszczeniu, zastawionym całkowicie urządzeniami szpitalnymi. Rzędy pojemników z bactą stały za nią. To w jednym z nich, przed chwilą się znajdowała. Jednak dlaczego?

Chwyciła się za głowę i z przerażeniem próbowała sobie przypomnieć, jak mogła się tu znaleźć. Nagle uświadomiła sobie, że nie potrafiła tego dokonać. Nie pamiętała...Kim była?...Jak się nazywała?...Gdzie była? Fala niepokoju przeszła ją całą, jak zimny dreszcz.

Z rozmyślań wyrwał ją wstrząs i odgłos dalekiego wybuchu. Całe pomieszczenie zadrżało. Podłoga nagle zmieniła swój kąt nachylenia o kilka stopni. Podniosła się na równe nogi, zrywając z siebie resztę rurek i kabli, pozostałych po niedawnej kuracji w baccie. Wstrząs powtórzył się. Z dali dobiegły ją odgłosy jakby, stęknięć dartego metalu. Oprócz tego usłyszała, dobiegający zza stalowych drzwi głos. Był on droidyczny, pozbawiony wyrazu, niesiony echem i brzmiał tak jakby pochodził od popsutego i trzeszczącego głośnika.

-{Rozdarcie kadłuba w sekcji dziobowej-Rdzeń reaktora aktywny na poziomie dwustu osiemdziesięciu procent-Ryzyko spalenia osłon chłodziwa-Sterowność utracona-Kurs kolizyjny z gwiazdą Cherna-Punkt bez powrotu zostanie osiągnięty za-dwadzieścia sześć minut i czterdzieści sekund.}

Co? Co tu się działo? Czy...czy była na pokładzie jakiegoś statku? Myśli kłębiły się w zawrotnym tempie. Nie potrafiła się skoncentrować, jednak napewno czuła zagrożenie. Słowa ostrzegawczego głosu, który do niej dotarł, nie brzmiały optymistycznie.

-{Zagubiona, pani komandor Hernn?}- Nagle rozległy się słowa obok niej. Podskoczyła ze strachu i wpadła na ścianę za jej plecami. Wtem zobaczyła wychodzącego z pomiędzy rzędu iskrzących, szpitalnych maszyn, droida. Była to popularna w całej galaktyce, humanoidalna jednostka protokolarna, o szarym, matowym pancerzu i żarzących się żółtym blaskiem fotoreceptorach. Droid zatrzymał się wpół kroku i odezwał się ułożonym, metalicznym głosem.
-{Proszę na siebie uwarzać, pani Hernn. Obecne warunki, w których się pani znalazła, mogą okazać się niebezpieczne. A pozatym...to bardzo nieelegancko dla młodej damy, by paradować nago. Pozwoliłem sobie przygotować ubrania...}
-Gdzie ja jestem,?! K-kim ty jesteś?! Co tu się dzieje?!- Wykrzyknęła w stronę droida, odruchowo szukając ręką czegokolwiek, co nadawałoby się na broń.
-{Tak jak mówiłem, to zrozumiałe, że jest pani zagubiona. Proszę się uspokoić i pozwolić sobie wszystko wytłumaczyć. Jestem DT-14, pani osobisty droid. Co do tego gdzie się pani znajduje...}- Droid rzozejrzał się wokół.- {To "Persistence", fregata uderzeniowa Konfederacji Niedopległych Systemów.}
-C-co? Co ja tutaj robię?- Ból głowy powrócił i sprawił, że nie mogła się skoncentrować. Po chwili zwróciła się do droida.- Zaraz...jak mnie nazwałeś? Czy...czy ty wiesz jak się nazywam?
-{Jeśli moje bazy danych podpowiadają mi poprawnie, to nazywa się pani Terna Hernn. Znalazła się pani tutaj z powodu licznych doznanych obrażeń ciała, w wyniku których musiała pani być hospitalizowana...Po cóż innego zostałaby pani umieszczona w pojemniku z bactą? Czy to nie logiczne?}
-A-ale dlaczego tutaj?- Powiedziała do siebie cicho. To co mówił droid, wwiercało się jej boleśnie w głowę. Słowa sprawiały ból.

-{Rozdarcie kadłuba w sekcji dziobowej-Rdzeń reaktora aktywny na poziomie dwustu osiemdziesięciu procent-Ryzyko spalenia osłon chłodziwa-Sterowność utracona-Kurs kolizyjny z gwiazdą Cherna-Punkt bez powrotu zostanie osiągnięty za-dwadzieścia pięć minut i trzydzieści sekund.}- Rozległo się niesione echem zawiadomienie z dala.

-{Ach, i oczywiście zapomniałem napomnieć, iż nie znajdujemy się w zbyt dobrej sytuacji. W wyniku wypadku, którego przyczyn nie zdołałem jeszcze ustalić, wygląda na to, że nasz okręt leci na spotkanie ze swoim, niezbyt pokrzepiającym, losem}

Rozejrzała się szybko wokół. Nagle jej umysł odzyskał na tyle ostrości, by zdać sobie sprawę z pełnej powagi sytuacji.

-My...musimy się stąd wydostać!!- Odkleiła się od ściany podeszła stalowych drzwi wyjściowych. Wtem usłyszała za sobą charakterystyczny odgłos odbezpieczanego blastera. Odwróciła się i i ujrzała DT-14, trzymającego wymierzaną w nią broń.
-{Niestety, pani komandor Hernn. Moje rozkazy bardzo wyraźnie stanowią, że nie może pani opuścić tego pomieszczenia. Proszę się ubrać i spokojnie czekać.}- Droid wyciągnął w jej stronę drugą rękę, w której trzymał pomięty, pomarańczowy skafander technika.
-Czekać?! Na co?! Jeśli się stąd nie wydostaniemy, to zginiemy. Jakie rozkazy? Kto ci je wydał?!- Wykrzyknęła zdumiona.
-{Nie jestem upoważniony do udzielania takich informacji. Jest faktycznie bardzo duża szansa, że zginiemy, jednak niestety, moich rozkazów nie da się ominąć.}- DT-14 wymierzył dokładnie blaster, celując w sam środek jej głowy.
-Cholerna, zdezelowana pucha!!- Wykrzyknęła i zrobiła kolejny krok w kierunku drzwi.

W tym momencie blaster wypalił, trafiając pod jej nogi. Podskoczyła i wbiła spojrzenie w droida.
-{Ja nie żartuję. Proszę się ubrać i uspokoić, albo będę zmuszony panią okaleczyć.}
Z oczami płonącymi gniewem podeszła do doida, wyciągając rękę ku ubraniom, trzymanym przez niego. Była cały czas obolała i sztywna, więc każdy krok był nieporadny i powłóczysty.
-{Bardzo dob...}- Nagły wstrząs, który przeszedł przez okręt, zachwiał całym pomieszczeniem. Kolejne stoły i sprzęt medyczny zsunęły się ku jednej ze ścian, podczas gdy kąt nachylenia podłogi znów zwiększył się o kilka stopni. Przez ułamek sekundy, całe to wydarzenie zachwiało DT-14, którego blaster powędrował do góry. Wykorzystała ten moment. Wiedziona dziwnym instynktem i jakby bezwarunkowym odruchem, rzuciła się na droida i powaliła go na ziemię swoim ciałem. Oboje upadli z łoskotem, tocząc się wraz ze spadającymi sprzętami, po czym wylądowali z łoskotem na ścianie. Podniosła się, chwytając się przwróconej szafki i spojrzała na DT-14. Leżał nieruchomo i iskrzył się z kilku miejsc na swoim metalowym ciele. Jego fotoreceptory zgasły, a ze środka głowy dobiegło niknące rzężenie. Przestał funkcjonować.

Po chwili oddechu odnalazła wśród rupieci, upuszczony blaster droida. Chwyciła leżący na ziemi kombinezon i szybko założyła go na siebie, zapiąwszy go automatycznym suwakiem. Rzuciła jeszcze raz okiem na całe pomieszczenie i pokuśtykała niesprawnie do drzwi. Była przerażona. Cały czas przerażona. Jedyna myśl, która kołatała się jej w głowie, była związana z ucieczką. Z tego pomieszczenia. Ze statku. Z całej tej przeklętej sytuacji...Otworzyła drzwi przyciskiem na ścianie i zajrzała na zewnątrz.

Znajdowały się przed nią metalowe, pogrążone w półmroku korytarze. Gdzieś z daleka widać było blask pożarów, trawiących niektóre pomieszczenia. Wszystko wokół rozjaśnione było przez iskry sypiące się z pęków, pozrywanych ze ścian i sufitu, kabli.

-{Rozdarcie kadłuba w sekcji dziobowej-Rdzeń reaktora aktywny na poziomie dwustu dziewięćdziesięciu procent-Ryzyko spalenia osłon chłodziwa-Sterowność utracona-Kurs kolizyjny z gwiazdą Cherna-Punkt bez powrotu zostanie osiągnięty za-dwadzieścia dwie minuty i dziesięć sekund.}

Wzieła głęboki oddech i ruszyła w płonące, ciemne korytarze. Tak bardzo podobne do tych, z jej snu.

CDN


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Hrabia Dooku dnia Czw 14:46, 05 Sty 2006, w całości zmieniany 2 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Hrabia Dooku
Sith



Dołączył: 04 Sie 2005
Posty: 287
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5

Skąd: Serenno

 Post Wysłany: Czw 9:10, 05 Sty 2006    Temat postu:

-Siedemnaście lat, sto trzydzieści dni, osiem godzin, dwadzieścia siedem minut i pięćdziesiąt sekund.


-Terna! Ternaaa!! Teriii!!- Głos małego chłopca niósł się pomiędzy ostrymi skałami wyżyny Hiavat. Odbijał się echem i nikł w niezliczonych jaskiniach, z których słyneły te niegościnne tereny, tak mocno kontrastujące z pokrytmi niską trawą, spokojnymi równinami wokół. Słońce powoli zachodziło nad planetą Concord Dawn, barwiąc wszystko ciepłym, pomarańczowym kolorem. Wiejący o tej porze roku chłodny wiatr ustępował nocnej ciszy, dając ukojenie całej florze, którą niemiłosiernie szarpał cały dzień.

Chłopiec zamilkł i z przejęciem wpatrywał się w jaskinię położoną w małej, skalnej dolince poniżej miejsca w którym się ukrył. Trzęsąc się z niepokoju, krył się za stertą kamieniami i czekał na jakikolwiek znak od swojej starszej o rok siostry, która chwilę wcześniej zniknęła w ciemnościach jaskini. Nagle pokazała się. Dziewczynka o związanych w warkocz, ciemnych włosach, wygramoliła się z wąskiego przejścia, cała czarna od pyłu.

-Cooo?!!- Wykrzyknęła do swojego brata poirytowana.
-Mo-może powinniśmy wracać do domu?- Powiedział chłopiec niepewnie, wychylając się zza skał.- Wszyscy będą się martwić, jeśli nie wróci...
-Boisz się, co Remik?- Wykrzyknęła dziewczynka, krzyżując zawadiacko ręce na piersi i uśmiechając się przewrotnie.
-Terna...n-nie. Tylko, że mówią, że nie można wchodzić do tych jaskiń. Mówią, że mieszkają tam potwory...
-Głupek z ciebie! To miejsce jest fantastyczne. Zawsze byłeś tchórzem, jak małpojaszczurka!- Terna pokazała język swojemu dziesięcio-letniemu bratu i zaczęła podskakiwać, wydając zwyczajowe odgłosy małpojaszczurek. Remik zmarszczył brwi i odwrócił się. Po chwili zszedł ze zbocza skały w kierunku równin i szlochając pobiegł do domu.

-Durny głupek.- Powiedziała do siebie Terna i kręcąc głową skierowała się ku wejściu do jaskini. Z błyszczącymi z przejęcia oczyma, zapaliła pręt jarzeniowy i przecisnęła się przez szczelinę, prowadzącą do środka.


-Siedemnaście lat, sto trzydzieści dni, jedna godzina, dwadzieścia pięć minut i dwadzieścia sekund.


Zmęczeni ludzie pracowali gołymi rękoma odrzucając na boki kamienie. Cała grupa około trzydziestu osób z różnych farm i hodowli z okolicy, niestrudzenie przewalała głazy, blokujące wejście do jaskini, w której jeszcze kilka godzin temu zniknęła Terna. Było już późno w nocy i jedynie światło lamp jarzyniowych oświetlało ich sylwetki. Concord Dawn była słabo uprzemysłowioną planetą, więc w sytuacjach takich jak ta, jej mieszkańcy mogli polegać tylko na sile władnych mięśni. Nieustannie słychać było okrzyki i nawoływania, podczas gdy ludzie wydawali sobie komendy.

Trzymający się swojej matki Remik cały czas płakał. Byli tutaj za późno. Chociaż ekipa poszukiwawcza została zorganizowana natychmiast po tym jak Remik zawiadomił wszystkich o wybrykach swojej siostry, skały tworzące jaskinie zawaliły się, grzebiąc Ternę pod spodem w labiryncie niekończących się korytarzy. Remik mógł tylko sobie wyobrażać jak jego nieuważna siostra poruszyła o jeden kamień za dużo i spowodowała zawał ton kamieni. Teraz Terna była całkiem sama i zagubiona.

Nagle jeden z ludzi, odgrzebujących kamienie na przy samej jaskini dał znak swoim towarzyszom by zamilkli. Wszyscy zaczęli nasłuchiwać. Z wnętrza zasypanej groty, dochodziły jakieś odgłosy.

-Coś tam się dzieje. To jakby...strzały blasterowe?- Powiedział do reszty. Wszyscy popatrzyli się po sobie, po czym na znak zaczeli kopać ze zdwojoną siłą. Niepewni tego, co może się dziać w środku, z hardym uporem odsłaniali jednak wyjście.

Po dłuższym czasie zaczął się tworzyć prześwit. Dziwne odgłosy ustały. Coraz więcej kamieni lądowało odwalonych przed jaskinią. Przejście zostało otworzone.

Spośród gruzów wyłoniła się wysoka postać, sprawiając, że wszyscy zamarli lub chwycili mocniej kilofy lub łopaty. Po chwili ludzie zaczeli się cofać do tyłu, całkowicie zaskoczeni. Postać, która wyłoniła się z groty, odziana była w stalowo-szarą mandaloriańską zbroję bojową. Charakterystyczny hełm, z wizjerem w kształcie litery T, skrywał jej twarz. Człowiek ten krwawił z wielu ran na ciele, które wyglądały tak, jakby zostały uczynione pazurami. Jego zbroja nosiła ślady walki, była popękana w wielu miejscach i pogruchotana.

-Podróżnik Protektor!!*- Wykrzyknął ktoś z tłumu. Po chwili dopiero, ludzie dostrzegli, że Mandalorianin trzyma na rękach ranną, małą dziewczynkę.

-Terna!!!- Zapłakana matka dziewczynki podbiegła do Protektora, Biorąc z jego rąk swoją córkę. Mandalorianin usiadł ciężko na skałach i dysząc oparł się o górską ścianę. W tym samym czasie ludzie z przerażeniem spoglądali się na małą Ternę. Jej ciało przebiegały dreszcze. Oczy spoglądały się wokół obłąkańczo, jakby cały czas widząc przed sobą potworności, których musiały doświadczyć w jaskini.

-Nic jej nie będzie...z czasem.-Dobiegł ludzi metalicznie brzmiący głos Protektora. Mandalorianin zakaszlał i skulił się z bólu. Po chwili sięgnął po coś do swojego pasa i wyciągnął rękę do najbliższego człowieka.- To...ładunki wybuchowe...Wysadźcie to wejście...do jaskini...i jeszcze jedno...od północy...To którym wszedłem...do środka.
-C-co to było?- Spytał się człowiek, przyjmujący od niego ładunki. Mandalorianin nie odpowiedział. Powoli wstał i kuśtykając zaczął odchodzić, zostawiając wszystkich w zdumieniu.
-Potwory...to były potwory.- Powiedział mały Remik, szlochając.

Mandalorianin zatrzymał się na te słowa. Obejrzał się za siebie i wbił spojrzenie wizjera w małego chłopca. Po chwili odwrócił się, odszedł, rozpływając się w mroku.


-Sześć dni, osiem godzin, czternaście minut i dwie sekundy.


Mroczny Lord Sith, Przywódca Konfederacji Niepodległych Systemów, Hrabia Serenno Dooku, szedł powoli wzdłuż rzędów pojemników, ustawionych w przepastnej sali. Dziesiątki mechanicznych urządzeń, wypełniających pomieszczenie, pulsowały całą miriadą światełek i wskażników. Całe pęki przesyłających energię kabli wiło się pomiędzy komputerami, łącząc ze sobą całą gigantyczną sieć, zgromadzonych w pomieszczeniu badawczym Unii Technokratycznej, maszyn obliczeniowych.

Hrabia przystanął przy jednym z cylindrów, zawierających unoszącą się w baccie, podłączoną do odżywczej aparatury, mocno poranioną kobietę. Była nieprzytomna, choć jej oczy pozostawały półotwarte. Gałki oczne poruszały się we wszystkie strony, jakby jej umysł trwał w stanie ciągłego śnienia koszmarów.

-To ona, najjaśniejszy hrabio.- Rzekł drepczący za Dooku, odziany w hermetyczny skafander, Skakoanin.- Uch...Proces wyszczególniania genomu niestety przedłużył się w jej wypadku. Nasza aparatura nie jest w stanie poradzić sobie z obliczeniami na poziomie trynarnym, w stosunku do tego szczególnego genotypu. Jest zbyt skomplikowany...Potrzebujemy więcej surowców...
-Potrzebujecie surowców, czy może to tylko kolejna wymówka z twojej strony, inżynierze Krator?- Hrabia nie odwrócił się nawet w stroną Skakoanina, jego oczy wpatrywały się w zawieszoną w baccie kobietę.
-N-nie!! Najbardziej oświecony Hrabio. Staraliśmy się ze wszystkich sił! Jednak czas. Czas i surowce są za małe.- Technokrata z przerażeniem zrobił odruchowy krok do tyłu. Nagle usłyszał za sobą szelest. Obrócił się gwałtownie, by zobaczyć uśmiechnięte szyderczo oblicze Assajj Ventress.
-Hrabia Dooku nie lubi niekompetencji robaku.- Pomocnica Lorda Sith owiedziała i chwyciła ręką za klingę jednego ze swoich mieczy świetlnych, z żądzą krwi w oczach. Po chwili jednak zatrzymała się, widząc powstrzymujący ją gest ręki Hrabiego.
-Dostaniesz surowce na Thyfferze, Krator. Przenieście aparaturę i komandor Hernn na pokład "Persistence". Tym razem nie będę cierpliwie znosił kolejnej porażki.- Rzekł spokojnie Dooku.

Technokrata skłonił się nisko, a hrabia wraz z Assajj udali się do wyjścia z sali. Po przejściu kilku kroków pobliskim korytarzem, Ventress odezwała się poirytowanym tonem.

-Nie rozumiem twojego zainteresowania badaniami tego...idioty. I jak nic, nie rozumiem zainteresowania tą szmatą z cylindra. Co cię ona może obchodzić? Nie jest nawet wrażliwa na Moc...
-Jest bardzo dużo rzeczy, których nie obejmujesz swoim umysłem, Assajj.- Hrabia odpowiedział lekko się uśmiechając.- Istnieje nieskończona ilość rzeczy, mogących zmienić losy Galaktyki. Sztuką jest znalezienie ich w tej bezdennej pustce i wyłowienie przy pomocy precyzyjnych narzędzi. Ucząc się wykorzystywać te odpowiednie narzędzie, jednostka staje się niepokonana.
-Jak zwykle gadasz zagadkami. A mi...mi poprostu coś tu się nie podoba.- Ventress przystanęła by po obejrzeniu się, ostatni raz spojrzeć na labulatorium Unii Technokratycznej i śpącą kobietę w cylindrze.



CDN


*Tłumaczenie: Podróżnik Protektor z ang. Journeyman Protector- Strażnicy prawa z Concord Dawn, którzy w znacznej większości byli Mandalorianami.


Post został pochwalony 0 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Hrabia Dooku
Sith



Dołączył: 04 Sie 2005
Posty: 287
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5

Skąd: Serenno

 Post Wysłany: Pią 21:55, 03 Lut 2006    Temat postu:

- Siedemnaście minut i trzynaście sekund.

Okręt odchodził powoli w niepamięć w agonalnym jazgocie wybuchów i eksplozji, które przeszywały go na wskroś. Kolejne fragmenty poszycia pękały, odsłaniając coraz więcej pokładów na niszczyciejskie działanie kosmosu. Towarzyszyły temu jęki dartego metalu i syk ognia, przemieszany z wyciem alarmów.
Korytarze zapełniały się płomieniami i trującymi wyziewami wyciekających gazów chłodniczych.
Próbowała przyspieszyć kroku, jednak co chwila dusiła się i kaszląc, przylegała do następnych ścian korytarzy. Dym piekł w oczy, a ryczący wszędzie alarm nie pozwalał się skupić. Te przeklęte tunele wydawały się nie kończyć. Wydawało jej się, że przeszła nimi już całe mile, podczas gdy nie ruszyła się na odległość większą niż kilkadziesiąt metrów od miejsca w którym się obudziła.
"Przeklęte tunele, przeklęte korytarze." Sama myśl o podróży w ich głąb przyprawiała ją o mdłości i strach. Czuła jakąś niewypowiedzianą grozę, która zdawała się bić z głębi jej świadomości. Labirynt tuneli zdawał się być jej znajomy, czy raczej przypominał jej coś...z przeszłości...z przeszłości, która była dla niej zamazaną kartą wyblakłych obrazów. Przebijał się z nich jedynie strach..przed czymś nieznanym. Przed tajemniczym napastnikiem, czającym się w ciemnościach.
Obejrzała się za siebie odruchowo. Oprócz płomieni buchających z pęku rozdartych kabli, korytarz był pusty. Cały statek wydawał się pusty. "Jak to możliwe?"Zastanawiała się."Przecież nie mogli się ewaku..."
Jakiś dźwięk z tunelu naprzeciwko przerwał jej tok myślenia. Obróciła się w kierunku hałasu i zaczęła się wpatrywać.
Pomiędzy dymem i iskrami zdawała się stać jakaś postać. Ciemna, barczysta i rozmazana przez fale ciepła od gorejących pożarów.
"Kto?"Zrobiła krok naprzód, gdy nagle uświadomiła sobie, że nie może zrobić następnego. Stanęła jak sparaliżowana wpatrując się w ciemną, złowrogą postać w głębi korytarza. Strach sprawił, że stała się bezsilna. Zaczynała poznawać tą sylwetkę, przypominać sobie i groza przeszyła ją do głębi...


-Dziewiętnaście dni, cztery godziny i dwanaście sekund.


Komandor Terna Hernn jescze raz spojrzała się spokojnie po przyrządach sensorycznych swojego ARC-170. Jej wysłużona maszyna wskazywała czyste pole przed dziobem i obecność trzech podlegających jej rozkazom eskadr maszyn za rufą. Terna była odprężona i spokojna, jak zwykle zresztą przed akcją. To dopiero podczas walki wstępował w nią demon. Dopiero gdy przestrzeń zaczynały przebijać laserowe strzały, za swoimi plecami słyszała jęk, przeciążonych nagłymi zwrotami, silników a w radiu rozlegały się okrzyki walczących pilotów, była sobą. Była asem i żyła pełnią życia.
Teraz przyglądała się rosnącej w oczach, położonej na orbicie małej, zapomnianej przez resztę galaktyki, planetki orbitalnej rafinerii Konfederacji. Staloszarowy kompleks majestatycznie unosił się w przestrzeni kosmicznej na tle rozległego pasa asteroidów. Rafineria zbierała rudy metali z całego systemu i stanowiła zbyt poważną przeszkodę dla republikańskiej ekspansji, by mogła zostaćpozostawiona w spokoju.
Terna odetchnęła głęboko i włączyła przycisk komunikatora.

-Dowódca Roju do Tytana. Wszystkie myśliwce na pozycji do ataku za trzydzieści sekund. Skanery pokazują czystą przestrzeń wokół celu. Jak sytuacja na wielkim oku?
-Draedis czysty. Bez żadnych wrogich kontaktów.- Odezwał się głos w radiu. Pochodził od dowódcy ich macierzystej jednostki, krążownika klasy Venator, orbitującego kilka kilometrów za nimi.- Zielone światło dla ataku dowódco Roju.
-Przyjęłam.- Odpowiedziała Terna, urywając kontakt. Po krótkiej kalibracji kondensatora, wykonanej lewą ręką, odezwała się do swoich pilotów:
-Słyszeliście człowieka chłopcy. Wszystkie skrzydła meldować gotowość.

W radiu dało się słyszeć głosy kolejnych klonów, będących dowódcami kolejnych eskadr.
-Niebiescy, potwierdzam!
-Czerwoni, pełna gotowość!
-Zieloni, gotowi Vode-tan!


Komandor Hernn uśmiechnęła się do siebie. Dowódcą zielonych był Virgo, najbardziej niezrównoważony z jej podwładnych. Niezrównoważony? Był prawie tak samo świrnięty jak ona sama.Zresztą, dlatego go tak bardzo lubiła. Nazwał ją jak zawsze Vode-tan. W języku Mandalorian znaczyło to mniej więcej "siostra braci". Żołnierze-klony zawsze ją tak nazywali. Chyba nie było w tym nic dziwnego. Zawsze lubiła i szanowała klony, czuła się dobrze w ich towarzystwie...ale było w tym coś jeszcze. Pochodziła z Concord Dawn, ojczystej planety sławnego Jango Fetta. W jej rodzinnych stronach nie było nikogo, kto nie złyszał o Jango lub nie czuł niezachwianego podziwu dla tego jednego z najwspanialszych wojowników tych czasów. Być może dlatego zawsze czuła się związana z klanami szturmowcami, być może dlatego oni zawsze czuli się związani z nią. Być może łączyły ich pewnego rodzaju więzy krwi, bliższe niż u kogokolwiek innego. Któryś z nich powiedział kiedyś, że być może mieli nawet wspólnych przodków...

-Zablokować płaty w pozycjach bojowych. Podchodzimy od dołu i wali z torped po stanowiskach plot. Wszystko jesne?
- W tym samym czasie trzydzieści sześć maszyn zasyczało otwierając dodatkowe skrzydła manewrowe i rozproszyło szyk, formując się w klucze.
-Zaraz po tym, radosna rozwałka!- Zaśmiał się Virgo.
-Roger chłopaki. Cel w zasięgu. Zaczynamy!
- Darasuum Kote!!!
- Ryknęły gardła ich wszystkich. Ich niszczycielskie maszyny skoczyły do przodu, pchane pełnym ciągiem silników. Terna Hernn wkroczyła spowrotem w swój świat...


-Siedemnaście lat, sto trzydzieści dni, trzy godziny.


Płakała. Była sama. Sama w ciemnościach. Nie wiedziała ile czasu minęło odkąd weszła do tych niekończących się jaskiń. Było jej zimno. Trzęsła się, a po jej policzkach spływały łzy. Chciała wrócić do domu. Wrócić do mamy. "Przeklęte tunele, przeklęte korytarze."
Jej pręt jarzeniowy wypalił się do cna jakiś czas temu. Labirynt korytarzy, którymi błądziła tak długo, nie dawał nadzieji na znalezienie wyjścia. Zgubiła się i nie mogła wrócić. Próbowała kluczyć poprzez tunele i jamy wygrzebane w ziemi, lub skaliste pieczary wyżłobione przez szemrzące strumyki podziemnej wody, jednak nie mogła. Ale to nie było najgorsze. Chyba nie była sama w tych jaskiniach. Słyszała to coś wiele razy. Za sobą albo wokół. Odgłosy drapania i kroków. Szybkiego przebierania stopami tuż za nią. Wiedziała, że coś jest tutaj z nią. Coś złego i okrutnego, co bawi się z nią, cały czas pozostając poza zasięgiem wzroku.
Uciekała przed tym przez cały ten czas, jednak teraz poprostu nie mogła. Była zbyt wyczerpana i nie miała światła. Siadła przy kamiennej ścianie, objęła rękoma nogi i płacząc, czekała na nieuniknione.
Wtem z jednego z korytarzy dobiegło ją blade światło. Z trwogą spojrzała się w jego stronę. Na ścienie pojawił się cień. Niby ludzka postać formowała się z ciemności.
Nagła nadzieja wstąpiła w serce Terny. Ktoś przyszedł by ją uratować! Napewno ktoś z osady! Ktoś, kogo sprowadził jej głupi brat!
Wtem cień zaczął się zmieniać. Mrzonki Terny rozwiały się w jednej chwili. Cień na ścianie stał się poskręcaną, dziwaczną parodią ludzkiej sylwetki. Przerażającą i złowieszczą. Z głębi tunelu rozległ się głośny syk...


Post został pochwalony 0 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Hrabia Dooku
Sith



Dołączył: 04 Sie 2005
Posty: 287
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5

Skąd: Serenno

 Post Wysłany: Czw 16:05, 09 Lut 2006    Temat postu:

-Dziewiętnaście dni, trzy godziny, pięćdziesiąt jeden minut i sześć sekund.

-Masz jednego na ogonie! Odpadaj na lewo!- Terna wykrzyknęła do nadajnika i chwyciła mocniej drążek sterowniczy.
Niebieski osiem zareagował błyskawicznie. Jego maszyna przechyliła się o dziewięćdziesiąt stopni i runęła w kierunku wskazanym przez Ternę, w ostaniej chwili unikając laserowej salwy posłanej przez sćigającego ją Tri-droida. Komandor Hernn nie czekała długo. Zanim konfedracjyjny myśliwiec ponownie wleciał na ogon jej towarzysza, podbiła na pełnym ciągu tuż za niego i przez krótką chwilę celując, posłała go w niebyt celnym strzałem.
-Jesteś czysty, Niebieski osiem!- Zawyła do komunikatora.
-Dzięki Vode-tan.- Klon odpowiedział pośpiesznie i wprowadził swój myśliwiec w korkociąg, prowadzący w sam środek kolejnej potyczki.
Terna rozejrzała się wokół, wypatrując kolejnych celów. Nie było to trudne, przestworza aż roiły się od nieprzyjacielskich maszyn. Pojawiły się zaraz po tym, jak Republikania zaatakowali orbitalną rafinerię. Dziesiątki Sępów i Tri-droidów wyskoczyły nagle z ukrytych dotychczas hangarów, ukrytych na jednej z pobliskich asteroid, rozpoczynając śmiertelną walkę.
Terna zobaczyła swoje kolejne ofiary. Szyk trzech Sępów, lecących przy jednym z gigantycznych wysięgników rafinerii. Prawdopodobnie robiły nawrót do kolejnego ataku na jej klony. "Niedoczekanie nerfopasy!" Pomyślała uśmiechając się i ostrym skrętem położyła swojego ARC-170 do ciasnego skrętu, który zaprowadził ją prosto przed dzioby myśliwców Konfederacji. Terna zacisnęła mocno palce na spustach i pełną kanonadą zmiotła z przestrzeni jednego z droidów, zanim jego skrzydłowi zdołali wogóle zorientować się w sytuacji.
Po chwili jednak i oni odpowiedzieli ogniem. Komador Hernn nie przejęła się tym zbytnio. Nagłym skrętem poderwała się do góry i wystrzeliła w kierunku rafinerii. Oglądając się za siebie, zobaczyła przeciwników siadających jej na ogonie i rozpoczynających pościg.
Znów wyszczerzyła się w uśmiechu. Miała te droidy dokładnie tam, gdzie chciała. Robiąc dzikie uniki od lecących cały czas w stronę jej rufy strzałów, podleciała pod rafinerię i wskoczyła między jej zabudowania. Zaczęła lawirować pomiędzy żelaznymi stelarzami i wszędobylskimi rurami, wyrastającymi z masywnego korpusu orbitalnej stacji. Kładąc myśliwiec raz po raz na boki i wykonując szybkie skręty, wyleciała wkońcu po drugiej stronie asteroidy. Dwa wybuchy, rozświetlające przestrzeń za nią, potwierdziły, że jej przeciwnicy nie mieli takiego szczęścia.
Terna wzleciała nad asteroidę, na której umiejscowiona była rafineria i ponownie spojrzała się na bitwę. Wszędzie toczyła się zażarta walka. Jednakże pomimo znacznej, liczebnej przewagi droidów, wszystko było już rozsądzone. Miała całkowite zaufanie dla swoich pilotów i wiedziała, że ta potyczka jest dla nich jedynie popołudniową rozgrzewką...o ile nie stanie się coś nieoczekiwanego.
-Nowy kontakt w sektorze drugim, trzy i pół kilomertra od twojej pozycji Vode-tan.- Nagły komunikat Virgo sprawił, że prawie podskoczyła w fotelu pilota.
Terna odbróciła swój myśliwiec we skazanym kierunku i uruchomiła skanery. W jej stronę kierował się pojedynczy myśliwiec nieznanego typu. Był słożony z kulistej kabiny i pionowego wachlarza skrzydeł, na których końcach zamontowane były laserowe działka.
-Nieproszony gość co? Ten jest mój, Virgo!- Terna ruszyła w kierunku nowego przybysza, gotowa roznieść go na strzępy, w tym samym momencie, gdyby spróbował czegokolwiek.
Jej przeciwnik nie dał jej szans.
Pojedynczy, celny strzał odłupał jej lewe skrzydło, posyłając jej myśliwiec w niekontrolowany korkociąg. Wszystkie systemy pokładowe zawyły żałośnie, podczas gdy iskry z rozerwanych układów wewnętrznych kabiny pilota, posypały się na nią, zasłaniając widok. Terna krzyknęła rozpaczliwie. Z niedowierzaniem próbowała schwycić drążek sterowniczy i zapanować nad myśliwcem, jednek siła przeciążenia wepchnęła ją bezradną w fotel.
-Vode-tan!! Vode-tan!! Co z tobą?!- Rozległo się wołanie Virgo.- Poderwij!! Spadasz prosto w studnię grawitacyjną planety!!
-Nie...nie...mogę!!- Wykrzyknęła Terna.- JA...ja...nie mogę poderwać!!
Swiat wirował w coraz większym tempie. Jak to się mogło stać tak szybko? Myśli kołatały się w jej głowie z prędkością światła. Jej myśliwiec spadał. W kierunku atmosfery planety poniżej. W kierunku śmierci...


Post został pochwalony 0 razy
 Powrót do góry »
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Forum Rise of the Empire RPG Strona Główna » Opowiadania » Prochy Taung w tysiącach serc
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach




Solaris phpBB theme/template by Jakob Persson
Copyright © Jakob Persson 2003

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group